piątek, 31 grudnia 2010

Wszystkie plusy i minusy podlejmy szampanem

Lubię robić podsumowania i dzisiaj jest na to coroczny, "idealny" moment. Niestety, głowę mam pustą i kompletny brak możliwości dokonania jakiejkolwiek syntezy. Przelatuję w myślach obrazy mijającego roku i jedynym ważnym, różniącym go od lat poprzednich elementem jest, uznana powszechnie za prestiżową, praca. I byłby to zapewne sukces i mój prywatny hit roku 2010 gdyby nie fakt, że w rzeczywistości jest nudny, męczący i zatruwający każdy dzień mojej aktualnej egzystencji syf. Po zsumowaniu wszelakich "za" i "przeciw" bilans prezentuje się mało atrakcyjnie. Mam pieniądze w zamian za radość życia. Są niekończące się obowiązki, codzienny stres, przygnębienie, bezsilność i bezsens. Tak być nie może i zamierzam się z tym rozprawić. Co do reszty, wersja z 2009 roku pozostaje bez większych zmian:

"Trzy (aktualnie cztery) lata w Polsce upłynęły mi błyskawicznie.
Decyzji o powrocie nie żałuję, bo bywam tutaj w dużo lepszym nastroju. Nie mam za kim tęsknić :)
Forsy
(chwilowo mam) nie mam, karierę zawodową mam przechlapaną definitywnie.
Gdybym miał rodzinę na utrzymaniu, to wróciłbym dawno tam, skąd przyjechałem. Jestem jednak sam, a rodzice mają się skromnie, ale generalnie całkiem dobrze.
Wiele rzeczy mnie tu irytuje lub wręcz wkurza.
Wiele innych - intryguje, zastanawia, zachwyca, a najczęściej śmieszy.
Jedno jest pewne: nic tutaj nie jest mi obojętne.

Życzenia noworoczne?

Żyjmy świadomie chwilą, bo życie jej cząstką jest. "



Bombelkowego ;)) wieczoru i dużo radości w Nowym Roku Wam życzę.


Edit: godzina 20:00


Dla bardziej zabawowych zabawowa wersja :)))))

sobota, 25 grudnia 2010

Wigilijne klimaty

To była Wigilia z Rodzicami. Bez prezentów. Z opłatkiem, śledziem, karpiem w galarecie, czerwonym barszczem z uszkami, kapustą z grzybami i makowcem. Niby mniej niż u innych, ale i tak za dużo. Bez sensu.

W przyszłym roku namówię Mamę, żeby było skromniej. Najważniejsze jest być razem w spokoju i wyciszeniu, a paradoksalnie Wigilia staje się często odwrotnością tego czym być powinna. Jest gonitwą za prezentami, obżarstwem, stresem i zmęczeniem dla tych co ją organizują.

Gdyby to ode mnie zależało, byłby jedynie odświętnie przybrany stół i jedna, symboliczna potrawa.

Wszystkim, którzy są samotni nie z własnej woli, oraz tym, którzy tęsknią gdzieś w świecie za najbliższymi, życzę siły przetrwania. Trzymajcie się.

kliknij ;))

niedziela, 5 grudnia 2010

Zniszczyć człowieka z inicjatywą

Jak już pisałem, otworzyć w Polsce swój własny biznes oznacza administracyjną drogę przez mękę. Tego, który wytrwał, czeka cała masa zasadzek i trudności, o których zapewne warto kiedyś napisać.

Dziś pójdziemy na skróty i założymy, że dzielny KTOŚ przetrzymał, otworzył, działa i przychodzi dlań moment zapłaty podatku. Jeśli po odliczeniu kosztów pozostanie mu dochód w wysokości 1000.-PLN, to po odjęciu 18% podatku dochodowego oraz 22% VAT, KTOŚ ma na życie 600.-PLN.

W normalnym demokratycznym systemie stworzonym DLA ludzi, istnieje minimum WITALNE, zaadaptowane do bieżącej rzeczywistości, które od podatku jest zwolnione. W Polsce taka suma zwolniona od podatku wynosi około 4000.- PLN rocznie czyli 333.- PLN miesięcznie. Rozumiem zatem, że minimum witalne nie zostało nigdy realistycznie określone, a sumę 4000,- ściągnięto przypadkowo z księżyca.

Pragnę zauważyć, że tak bezmyślnie wyliczoną daniną podatkową zabija się w obywatelach chęć do uczciwej pracy i pośrednio zmusza ludzi do wątpliwych kombinacji. Młodzi, obserwując, wyciągają wniosek, że kto uczciwy ten frajer, albo zwyczajnie - idiota.

P.S. Trochę na temat, choć nie całkiem, ale za to bardzo dobre:

www.kontrowersje.net/tresc/studia_kursy_nauka_edukacja

sobota, 27 listopada 2010

Własny interes

Chciałem (bardzo) pracować i zarabiać. Pracuję i zarabiam i zastanawiam się nad tym, jaki moje życie ma sens? Każdego wieczora, gdy wracam do domu mam już tylko tyle energii, żeby nastawić pranie, wyprasować koszulę, zjeść kolację, wykąpać się i oglądając wiadomości - zasnąć. I tak jest dzień w dzień.

W weekendy najczęściej sprzątam, robię większe zakupy. Idę na spacer do parku, albo się snuję ulicami, żeby rozruszać kości.

Żeby pozałatwiać sprawy administracyjne lub zdrowotne muszę brać wolne z puli urlopowej - fajne wakacje.

Znam realia i wiem, że i tak mam wyjątkowo dobrze. Nie muszę się martwić o dzieci, ich zdrowie, wykształcenie, wikt i opierunek. Mieszkam sam, zacisznie i wygodnie i nikt się nade mną w domu nie wytrząsa, ani mi nie truje. A jednak bezczelnie chcę więcej. Konkretnie - chcę się cieszyć życiem, a nie znosić je jak karę.

Postanowiłem, że prestiż i wygodną pensję zamienię na skromny, ale własny interes. W Polsce wiąże się to z istną gehenną urzędniczo-administracyjną, bo wbrew temu co dotychczasowe rządy wygadują, każda prywatna inicjatywa jest w naszym kraju narażona na śmierć jeszcze przed narodzeniem (a tak się niby przeklina prawo do aborcji, he he.) Pobawię się jednak w kamikaze i spróbuję.

Korci mnie handel detaliczny, bo kioskowe przygody bardzo mi przypadły do gustu.

Pomyślę, a jak wymyślę, to Wam wszystko opowiem. Hej!

czwartek, 18 listopada 2010

Gryzoniu, napisz, że to był tylko żart

Na portalu KONTROWERSJE poznałem Gryzonia. Bardzo Go lubię i mam nadzieję, że ostatni wpis to tylko charakterystyczny dlań, ambiwalentny żart.

Pozdrawiam Cię serdecznie...Odpiszesz?

środa, 20 października 2010

Jestem niewolnikiem

Matrix mnie dopadł i padam na pysk. Nie wiem już kim jestem i co jest słuszne. Na nic nie mam siły. Wiem tylko, że następnego ranka budzik zadzwoni o 6 i że bez względu na pogodę, stan ducha lub zdrowia, będę parł wraz z pozostałym tłumem ludzi do pracy. Bo tak trzeba. I nieważne, że tej pracy nie znoszę, że mnie nudzi i że jest bezsensowna. Jeśli chcę przeżyć w panującym wokół systemie, muszę to zaakceptować. Muszę. Muszę.

A niby dlaczego?

niedziela, 22 sierpnia 2010

Kto wraca do Polski?

Jeśli ktoś z Was zna adres do statystyk dotyczących Polaków powracających do kraju po:

- mniej niż 5 latach emigracji

- więcej niż 5 latach

- więcej niż 10 latach

- więcej niż 20 latach

- więcej niż 30 latach ( i na tym chyba zakończymy...)

to będę wdzięczny za podrzucenie linka. Tych ostatnich najłatwiej pewnie znaleźć w odizolowanych ośrodkach specjalistycznych. Prośba jest całkiem poważna, bo z moich poszukiwań wynika, że takie dane jeszcze nigdzie nie powstały.

niedziela, 15 sierpnia 2010

Chopin raz jeszcze

Przez wszystkie lata emigracji unikałem muzyki Chopina jak diabeł święconej wody. Wspominałem koncerty niedzielne w Parku Łazienkowskim i moich cudownych Dziadków, którzy prowadzili mnie tam jeszcze jako małego gnojka w wózku.

Dziś znowu byłem na koncercie o 16:00 i słuchałem wirtuozerii młodej Japonki ze wzruszeniem, ale już bez bolesnego szlochu, bo jestem na miejscu.


Wszystkiego najlepszego, Dziadku Tadeuszu, gdziekolwiek jesteś. Dziś wypada 103 rocznica Twoich urodzin.

sobota, 14 sierpnia 2010

Kochani, życzliwi rodacy

Moja koleżanka z pracy (nazwijmy ją Ania), postanowiła wykorzystać 10 dni urlopu pomimo, że uprzednio z rozgoryczeniem prosiła, aby pozwolono jej wyjechać we wrześniu. Chodziło o tłumy ludzi, których pragnęła uniknąć oraz o ceny (wiadomo, że w sezonie jest drożej). Zwierzchnicy przyjęli jej decyzje z zadowoleniem i dziewczyna zaczęła się cieszyć perspektywą wakacji.

Nieopatrznie powiedziała kolegom, że wyjeżdża nad jeziora. W krótkim czasie usłyszała niespodziewanie komentarz: " Niby nie ma pieniędzy, a teraz sobie wyjeżdża."

Przyszła do mojego biura ze łzami w oczach. Powiedziałem jej: "Kochanie, czego byś nie zrobiła, będzie źle. Gdy następnym razem powiesz, że zostajesz w domu, żeby odmalować mieszkanie, usłyszysz z jakiegoś korytarza, że jesteś skuza do kwadratu, bo szkoda ci dutków na głupie wakacje nad jeziorem."

piątek, 30 lipca 2010

Kiedyś, gdy byłem mały

Na wakacje wyjeżdżałem na dwa miesiące i wtedy nie wyobrażałem sobie, żeby mogło być inaczej.

Przez lata emigracji nie wyjeżdżałem na wakacje w ogóle, albo na bardzo krótko.

Pieniądz rządzi światem i trudno jest się z tego wyłamać, choć nie jest to całkowicie niemożliwe.

Właściwie wystarczy wyznaczyć sobie priorytety i tego się trzymać. Nie dać się wciągnąć w korytarz jednokierunkowy jakim jest chęć posiadania zbyt wielu rzeczy często wręcz zbędnych, a pochłaniających ogromne zasoby finansowe. Każdemu przeciętnemu człowiekowi potrzebne jest bardzo niewiele, aby żyć szczęśliwie. Należy jedynie uświadomić sobie czego naprawdę pragniemy...

Dużo ogólników, ale myślę, że większość z Was rozumie (niekoniecznie się ze mną zgadzając) o czym konkretnie piszę :))

środa, 28 lipca 2010

Wakacyjna rozpusta

Byłem głodny i zmachany urzędami. Padał deszcz, ale było przyjemnie. Zachciało mi się tarasu z markizą i znalazłem wegetariańską knajpkę w ogrodzie. Zieleń była czyściutka i bujna naokoło, a do tego żywego ducha. Zjadłem placki kartoflano-warzywne z grzybami leśnymi w śmietanie i kiełkową sałatkę. Do tego - zielono - jaśminowa herbata. Było fajnie.

wtorek, 27 lipca 2010

Przymuszony urlop

Bo nie chciałem. Nie lubię urlopu w lipcu i w sierpniu. W maju i w czerwcu tak, ale w tym roku byłoby za wcześnie, bo dopiero zacząłem pracować 17 maja. We wrześniu odpada, bo szef wraca ze swoich wakacji i zacznie się orka (tak mnie wszyscy ostrzegają). Poza tym, wiele osób ma chrapkę na wrzesień, a ja jestem "nowy". Dano mi urlop tygodniowy teraz i nie bardzo mogłem odmówić, bo wyszedłbym na niewdzięcznego gbura. Postanowiłem zatem pozałatwiać sprawy swoje i rodzinne (zmiana banku np.), pojechać do Ikei (potrzebny mi wieszak na koszule), odwalić wizytę u notariusza i dentysty oraz tym podobne przyjemności. Zmęczyło mnie to wszystko do cna i poszedłem sobie dzisiaj do Zachęty:

Rajmund Ziemski, Pejzaż, (1953 - 2005)
Jan Lebenstein, Pieczęć Erosa i Thanatosa. Paryż, lata 60.

Obrazy i szkice bardzo mi się podobały (choć nie wszystko hurtem, jak leci), ale przyjemność popsuła mi panująca tam duchota. Jak w okresie średniowiecza, jedynym źródłem świeżego powietrza były otwarte na dole drzwi wejściowe.

Na dworze było chłodno, mroczno. Siąpiła mżawka.

Jutro (w zależności od pogody) przesiedzę w urzędach, albo pojadę sobie do Świdra, żeby połazić po lesie i nacieszyć się zielenią.

Obowiązkowy (krótki) urlop trudno jest korzystnie zagospodarować, choć to zapewne lepsze niż nic.

Uchwycić, przytulić i wypuścić

http://pytania.wordpress.com/2010/07/22/minister-odpowiedzialny-za-egzaminy/

sobota, 24 lipca 2010

Miłe uczucie

Kolega z pracy, który jest cudzoziemcem i dużo jeździł po świecie, powiedział mi niedawno, że przyjechał do Polski z nastawieniem nieco sceptycznym i zasłyszaną opinią "uważaj na siebie, bo to lekko dziki jeszcze obszar typowego Wschodu". Dzisiaj, po dwóch latach obecności tutaj, ocenia, że Polska to niezwykle ciekawy, szybko rozwijający się kraj, CZYSTY i w większości miejsc ZADBANY, nie mówiąc już o tym, ze POLACY są jako naród, niezwykle SYMPATYCZNI.

Dobrze, że akurat siedziałem.

Zrobiło mi się bardzo, bardzo miło. Polubiłem faceta, a Wy?

niedziela, 18 lipca 2010

Instrukcja czajnika czyli list od mojej Cioci

Kochani!
Ten czajnik nadaje się tylko do kuchni gazowej! To chyba Wam właśnie pasuje? Powinien dobrze gwizdać. Jest wykonany ze stali dobrego gatunku. Emalia wytrzymała na odpryski i plamy.

1. Używać średniego palnika.
2. Nie stawiać na ogniu pustego (normalne!)
3. Po zagotowaniu poczekać 10 sekund zanim się zacznie wylewać woda.
4. Ochłodzić pusty czajnik przed zapełnieniem od nowa.
5. Niestety nie wolno myć w zmywarce.
6. Po użyciu dobrze wysuszyć wewnątrz i zewnątrz, szczególnie dzióbek. Zmiana koloru może być czyszczona sokiem z cytryny.
7. Do mycia używać normalny płyn do zmywania. Nie drapać szorstkim zmywakiem.
8. Uważać na oparzenia. Przytrzymywać pokrywkę rękawiczką przy rozlewaniu.
9. W razie wystąpienia wewnątrz plam rdzy (jeśli się zostawi długo wodę w środku) i nalotów mineralnych, należy napełnić czajnik wodą dodając 2 łyżki stołowe drożdży chemicznych i soku z połowy cytryny i wszystko gotować przez 4 - 5 minut.
10. Stawiać czajnik zawsze pośrodku palnika. Podnieść gwizdek.

Przepraszam za niektóre informacje elementarne, ale przetłumaczyłam tak jak jest napisane omijając tylko to co nie dotyczy gazu... (dalej list jest już całkowicie prywatny i dotyczy spraw niezwiązanych z czajnikiem.)

Myślę, że z czajnikiem jakoś sobie moi rodziciele poradzą, ale włos mi się jeży na myśl o multifunkcyjnej maszynie do kawy albo pralko-suszarce.

niedziela, 27 czerwca 2010

Poczucie humoru na wagę złota

Wróciłem do Polski pod koniec kwietnia 2006 roku. Większość ludzi mnie pyta: czy było warto?
Mam problem ze słowem warto. Emocjonalnie (Rodzice, wspomnienia) zdecydowanie tak. Pod każdym innym względem - możliwości znalezienia godnej pracy, opieki zdrowotnej, kontaktu z urzędnikami państwowymi, jakości towarów spożywczych i użytkowych, obsługi, stanu dróg, ulic, poziomu czystości, kultury osobistej ludzi w masowych miejscach publicznych, poczucia bezpieczeństwa i ogólnie panującej w kraju biedy - zdecydowanie warto nie było. Nie znaczy to jednak, że w tym (uwaga!) syfiastym burdelu panuje bezustanna rozpacz. Wprost przeciwnie - chyba nigdy nigdzie się tak nie uśmiałem, jak tutaj.
Uważam tylko, że o ile np. w Szwajcarii można żyć bez poczucia humoru wygodnie i z zadowoleniem, o tyle w Polsce jest to niemożliwe.

sobota, 26 czerwca 2010

5 kg tłuszczu za dużo

Niemęsko to zabrzmi, ale utyłem i muszę schudnąć. Nie mieszczę się bowiem w dawne "wykwintne" przyodziewki, obecnie konieczne do "salonowej" pracy. Rozpaskudziłem się. Łaziłem w wygodnych spodniach, szerokich bluzach, obżerałem się słodkimi bułeczkami (o innych pustych kaloriach nie wspominając) i teraz wstyd się ludziom na oczy pokazać. Wszystko mi się wpija, buty uwierają, a około 15:00 mam ochotę chrapnąć pod jabłonką.

Mam dokładnie 5 kilogramów za dużo i mimo starań, waga ani drgnie. Problem nie leży w ilości, ale w jakości. Gdybym jadł twarożek, jajka, pomidory, sałatę, pierś kurczaka, i temu podobne, to byłbym gibki jak gazel (?). Trzeba będzie na jakiś taniec z gwiazdami (tyle że bez gwiazd) się zapisać. Ciężkie jest życie łasucha lubiącego wszystko co słodkie i/lub mączne.

Każdego dnia jest mi w pracy łatwiej o jakiś maleńki milimetr. Jeśli przetrzymam ( a oni ze mną) 6 miesięcy, to mam szansę stać się super-duper profesjonalistą. Trzeba tylko wytrwale zap..... i nie dać się wciągnąć w personalne intrygi. Do zrobienia, ale przy dużym wysiłku.
Czas pokaże.

Cholera, zgłodniałem... W kuchni mam świeżutkie jagodzianki. Jutro tylko woda i ryż, słowo ;)

sobota, 5 czerwca 2010

Gafa

Zażartowałem sobie w obecności kolegów z pracy z "ważnej osoby" i prawdopodobnie wylecę na zbity pysk. "Życzliwi" przeobrazili żart na "serio" i roznieśli łańcuszkiem wedle zasady "podaj dalej".
Mireille oświadczyła mi w piątek, że się na mnie zawiodła i że "to wielka szkoda". Na moje stanowisko czyha parę osób, a jedna bardzo szczególnie. To właśnie ONA postanowiła wykorzystać moją nieopatrzną gafę i zrobić z niej skandaliczną aferę. Okazuje się, że jest to instytucja, w której każde twoje głośno wypowiedziane słowo, może obrócić się przeciw tobie. Trudno. Gafy się zdarzają. Jeśli "coś takiego" ma być powodem utraty pracy, to znaczy, że nie jest to miejsce dla mnie. W przyszłym tygodniu się okaże. Nie ma to jak gniazdo żmij pozbawionych poczucia humoru i dystansu do siebie. Raj.

sobota, 29 maja 2010

Kochane gnojki

Poszedłem na spacer do Łazienek. Miałem strasznego pecha. Przed wejściem na ulicy Gagarina stały dwie młode dziewczyny, a u ich stóp - plastikowa skrzynka. W środku gramoliło się sześć półtoramiesięcznych szczeniaków. Z matki bokserki i ojca wilczura. Pieski były do sprzedania. Dziewczyny zarzekały się, że oddadzą je tylko do "dobrych" domów. A juści!
Pogliglałem aksamitne futerka, pożyczyłem im wszystkiego najlepszego i poszedłem sobie. Spacer miałem przechlapany. O niczym innym nie mogłem już myśleć, tylko o tej bezbronnej szóstce. Gdzie też te gapcie trafią i jaki los ich czeka?

Po jaką cholerę tamtędy dziś polazłem, pytam się?

niedziela, 23 maja 2010

Pierwszy tydzień w nowej pracy

Mam zastąpić kogoś, kto robi to samo od 30 lat, a w tej konkretnej instytucji pracuje od lat 15. Ja zaczynam od zera.

Pierwszy tydzień minął na kompletnej karuzeli. Mireille zaczyna tłumaczyć kilkanaście rzeczy jednocześnie, nie kończąc żadnej, bo taki ma charakter, a jakiekolwiek prośby o zmianę metody "nauczania" są bezskuteczne.

W przyszłym tygodniu Mireille będzie na urlopie w Paryżu i zostanę sam na stanowisku. Przekazała mi "ogólnie wszystko" i mam sobie radzić. Wszelaki stres i trema opadły ze mnie całkowicie. Jest czystą NIEMOŻLIWOŚCIĄ, abym potrafił zrobić cokolwiek samodzielnie. Chce mi się śmiać :(

"Sam na sam" z niezwykle wymagającym zwierzchnikiem (opinia Mireille) zapowiada się interesująco. To będzie ważny czas, w którym należy natychmiast ustanowić zasady gry i naszkicować pierwsze granice.

Okaże się, czy jestem odpowiednią osobą zarówno charakterologicznie jak kompetencyjnie.

Chcę pracować. Bardzo.

Wykończyć się nie dam.

sobota, 15 maja 2010

Trema

W poniedziałek rano idę pierwszy raz do nowej pracy. Wszystkich, którzy mi dobrze życzą proszę o umiarkowany entuzjazm - mam przed sobą 3 miesiące próbne i w każdej chwili mogą mnie sru - na bruk. Ci którzy mi życzą nieco gorzej, mogą się cieszyć z tego samego powodu, bo wszystko przed nami :)

Tortury przechodzę od 10 miesięcy, bo tak długo trwała selekcja i liczne etapy eliminacyjne.

Powiedzieli mi, że byłem najlepszym kandydatem. Powinienem się cieszyć jak cholera, a ja się zamartwiam do bólu i trema mnie zżera żywcem. Pokój bez klamek się kłania - chciałeś przyzwoitą pracę, masz pracę. To czego teraz przynudzasz? Ano właśnie...

czwartek, 22 kwietnia 2010

Wartość

Przeczytałem niedawno, że człowiek jest wart (zawodowo) tyle, na ile potrafi się "sprzedać."

Niesamowite i bardzo słuszne spostrzeżenie, nieprawdaż?

sobota, 3 kwietnia 2010

Z najlepszymi życzeniami

EGGS CZYLI JAJA http://galeriakosmicznychtalentow.blogspot.com/2009/04/eggs.html

środa, 31 marca 2010

Starość

Mój ojciec ma dziś urodziny. Jest stary, schorowany, smutny, zgorzkniały, a najczęściej zły i zniecierpliwiony. Ma żal do świata o swoje niepowodzenia i wszelkie rozmowy czy żarty kończą się fatalnie. Ojciec wie zawsze wszystko najlepiej, a na dodatek jest bardzo przekorny. Gdy coś go przerasta, na wszelki wypadek obraża się i wychodzi. Jest mi go żal. Zbudował sobie hermetyczny świat, którego stał się mimowolnie nieszczęśliwym więźniem. Nie chce nawet słyszeć o pomocy psychologa lub psychiatry. Cierpi zasłaniając się fizycznymi dolegliwościami, a bolesne odłamki trafiają bezustannie w najbliższych.

Wszystkiego najlepszego, Tato.

wtorek, 30 marca 2010

Cierpliwość

Kto ją posiadł, dzierży skarb.

P.S. Z wiekiem mam jej coraz więcej, ale bywało fatalnie.

wtorek, 23 marca 2010

Konsekwencja

Grzegorz pisał o istocie wytyczania celów i dążenia do nich. Ja dodam tylko: konsekwentnie.
Podkreślam na czerwono, bo jednym z moich zasadniczych błędów był konsekwentny brak konsekwencji. Miewałem tysiące pomysłów, zmieniałem chwilowo zainteresowania i zaczynałem coś nowego. Barwny to styl, wykluczający osiągniecie w czymkolwiek doskonałości czyli fundamentu dla prawdziwego profesjonalizmu.

Przy konsekwentnym działaniu, czas pracuje na naszą korzyść. "Practice makes perfect".

P.S. Toż ja to powinienem wszystko wiedzieć, a nie wiem dosłownie nic :(
http://www.cytadela.net.pl/?p=1346

poniedziałek, 22 marca 2010

PRAWDA

Podobno jest tylko jedna.

Moje doświadczenie życiowe temu zaprzecza i sugeruje, że (cytat): prawda jest jak dupa. Każdy ma swoją.

wtorek, 9 marca 2010

Szczypta pokory

Staram się. Kiedy za bardzo mi odbija, powtarzam sobie, że mam się z czego cieszyć i za co dziękować. Nie zapominać, że miliony ludzi cierpią z wyczerpania, ubóstwa, chorób, przemocy, strachu lub z powodu utraty bliskich. Umiem cieszyć się z rzeczy "małych" i "zwykłych". Powtarzam sobie bezustannie, że nie jestem pępkiem świata i każdy jest "kowalem własnego szczęścia". Bardzo chcę się koncentrować na tym co "mam", a nie na tym czego mi "brak", ale nie przychodzi mi to naturalnie i każdego dnia muszę nad tym wytrwale pracować. I pamiętać, że życie jest niezwykle nieprzewidywalne, a każdy dzień może być tym ostatnim.

czwartek, 25 lutego 2010

Praca, niespełnione marzenia

Dzielę ją na trzy kategorie: "Zabawa", "Przymusowa nuda", "Zarobkowe niewolnictwo".

Większość z nas musi - na talerz zupy i dach nad głową - solidnie zapracować. Mój luksus polega na tym, że mam zadbać (finansowo) w zasadzie tylko o siebie. Do tej pory udawało mi się to bez większych problemów, z minimalnym zaledwie udziałem "Zarobkowego niewolnictwa". Z "Przymusowej nudy"zawsze staram się wycisnąć maksymalną dawkę "Zabawy", jednak ani razu nie udało mi się osiągnąć wymarzonego ideału. Tym ideałem jest praca, do której idzie się za każdym razem z przyjemnością; która kompletnie człowieka pochłania, rozwija, dokształca, szlifuje na brylant. Wiem, że tylko nieliczni dostąpili takiego zaszczytu. Wiem również, że nie dla każdego jest to życiowy priorytet. Dla mnie był i jest, niestety. Nie pociąga mnie życie rodzinne, historie miłosne, podróże turystyczne, tańce, hulanki, swawole. Moim inauguracyjnym marzeniem był czerwony dywan i moje imię wywołane przez Roberta Redforda, Johnny Deepa lub Tima Burtona oraz nagroda (np. na festiwalu Sundance) za najlepszy scenariusz i najlepszą reżyserię. Los jednak spłatał mi figla, bo nie dysponuję ani talentem, ani bezwzględnością, ani sprytem. Skórę też mam zbyt cienką, jak na dzisiejsze czasy.
Udało mi się tylko zamienić swoje życie w przygodę. Na zasadzie kompromisu, reżyseruję swój jedyny film, którego scenariusz nie jest (na szczęście!) moim wyłącznym autorstwem. Nie ma w nim miejsca na porządek i rutynę, bo jako jedyny widz na widowni umarłbym z nudów. Byłem już dzieckiem, współmałżonkiem, wrogiem, przyjacielem, uczniem, studentem, sprzątaczem, nianią, sprzedawcą noży kuchennych i nie tylko, urzędnikiem państwowym, wychowawcą, psychologiem, sekretarzem, robotnikiem w fabryce zegarków, korepetytorem i kioskarzem. Ostatnio bywam blogerem. Moje marzenie, to pracować bez opamiętania, dziwując się niebywale, że "za tyle radości dostaje się jeszcze na koniec pieniądze." Przyzwoite pieniądze, jeśli można. Dziękuję.

środa, 24 lutego 2010

Rodzina

Niewielka, a i to co z niej zostało jest częściowo rozsypane po świecie.

Najważniejsi byli zawsze rodzice Mamy, czyli Dziadkowie. Niestety już nie żyją i brak ich wspaniałej obecności odczuwam bardzo mocno. Rodzeństwa nie mam. Kiedyś bardzo żałowałem, dzisiaj jest mi to raczej obojętne.

Rodzice, Dziadkowie, stryj, ciotka, kuzyni - wszyscy byli/są artystami związanymi z teatrem, rzeźbą lub malarstwem. Praca była/jest ich pasją, a jak wiadomo, pasja bywa w życiu najważniejsza.
Ludzie z pasją są najbardziej pociągający.

Prawdziwi artyści są fascynujący, ale na co dzień bywają nie do wytrzymania.

niedziela, 21 lutego 2010

Małżeństwo

W naszej kulturze obyczajowej model podstawowy to formalny związek dwojga ludzi, dzieci (ostatnio im więcej, tym lepiej), wspólny dom/mieszkanie, czasem pies lub kot (chomik, papuga, rybki itp). Praca zarobkowa (jeśli jest), rodzinne spotkania, niedzielne msze, a potem obiadki, spacerki w szerszym gronie, żarciki i dowcipaski. Na co dzień - żale i awantury (bywa), obrazy majestatu (bywa), rozwody (zdarzają się, he he). To ma być ta uniwersalna recepta na życie i jak ktoś chce wszystkich wokół zadowolić, to powinien się do niej zastosować.

Tak się składa, że moje 12 lat formalnego związku jest jedynie przygnębiającym wspomnieniem, a największą zaletą kilku "nieformalnych" jest to, że się zakończyły. Przez całe lata tylko jeden zaobserwowany (u innych) związek małżeński wzbudził mój podziw i sympatię. Jeden.

Wiele osób tkwi w swoich gniazdach wedle zasady "jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma". Rozumiem i szanuję, bo życie nie pieści i nie zawsze można wszystko kopnąć w cholerę, nawet gdyby się bardzo chciało. Wiele osób panicznie boi się coś zmienić, bo to co mają jest im bliskie i znajome. Szeroko panoszy się też "strach przed samotnością". Ciekawe zjawisko, bo można się czuć niezwykle osamotnionym żyjąc w związku/rodzinie, ale ta powszechna fobia przed SAMOTNOŚCIĄ w pojedynkę jest tak silna, że ludzie zwykle akceptują sytuację "jaki taki, byle jaki, byleby był".

Już słyszę głosy sprzeciwu - "ja nie, mój/moja jest wspaniały/ła, wyjątkowy/wa, kocha mnie, mamy cudowne dzieci, jest nam dobrze, itd..." Naprawdę? No to znakomicie, bardzo mnie to cieszy i gratuluję z całego serca. Konkluzja: ten wpis nie jest o Was. Istnieją jednak tacy, dla których klasyczny model nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem i być może, poszukują własnego. Zaś samotność nie jest dla nich smutną koniecznością, ale zbawczą alternatywą. Większość istot żyjących na ziemi posiada instynkt stadny. Większość, ale nie wszystkie. Ja właśnie należę do tej mniejszości i żyję sobie zgodnie z zasadą "milsza mi samotność od nieodpowiedniego towarzystwa".

P.S. Nie taka samotność straszna, jak ją malują. Wręcz odwrotnie.

poniedziałek, 15 lutego 2010

Miłość, itd...

Posłużę się cytatem, bo sam bym tego lepiej opisać nie potrafił:

"Czeka pan na miłość?

- Nie. Z wiekiem wymagania rosną, a nie maleją. Mnie jest trudno trafić na osobę, która by mnie nie nudziła. Która po paru godzinach by mnie nie męczyła. A ponieważ nie chcę okazywać irytacji, wolę, żeby kontakty były parogodzinne, a nie całodobowe. Jest taka chemia, dzięki której jedna osoba może budzić apetyt na cały czas, a inna budzi go na chwilę. Na rozmowę, na krótki spacer. (...)
Zauważyłem w sobie rzecz, o którą nigdy wcześniej się nie podejrzewałem. Lubię położyć się spać i wąchać pościel. Bo jest czysta i ładnie pachnie. I to jest miłe. Kiedyś nie zauważałem pościeli. Nie wąchałem jej, tylko kogoś." Andrzej Żuławski w "Męska muzyka", str.24-25, GW, 12.02.2010

Położenie geograficzne

Urodziłem się w Kielcach. Od drugiego roku życia mieszkałem w Warszawie, na Mokotowie. Zimą jeździłem do Krakowa, do dziadków. Lato spędzaliśmy zawsze nad morzem, albo w Kazimierzu Dolnym nad Wisłą. Bardzo mało podróżowałem. Byłem kilka razy w Bułgarii i dwa razy w Rosji, na wakacjach (głównie w Moskwie i w maleńkim miasteczku Sumy).

Ponad 30 lat swojego życia spędziłem na emigracji: w Szwajcarii (Genewa), we Francji (Prowansja), w Stanach Zjednoczonych (New Jersey, New York, Michigan, South Carolina, Rhode Island).

Od trzech lat mieszkam w Warszawie.

Bardzo nie lubię podróżować. Planuję stałą przeprowadzkę na polskie wybrzeże, bo tam się czuję najlepiej.

Miejscem moich marzeń (i pięknych wspomnień) pozostanie Karolina Południowa w Stanach Zjednoczonych. Mieszkałem tam przez 5 lat...cdn

niedziela, 17 stycznia 2010

Zanim przekręcę klucz

To było rok temu...http://powrotwariatazemigracji-refleksje.blogspot.com/2009_01_01_archive.html

Wydawało mi się, że potrzebny mi będzie zwodzony most pomiędzy moim obecnym życiem w Polsce, a przeszłością. Ten most istnieje jednak niezależnie od jego wirtualnej konstrukcji i będzie istniał tak długo, jak tylko moja pamięć pozwoli.

W miarę upływającego czasu przeżyte lata układają się w pamiątkowy album płowiejących wspomnień. Wyraziste pozostają jedynie refleksje i bagaż doświadczeń.

Postaram się je wychwycić i zanotować. Dopiero wtedy zabiorę to, co niezbędne , zamknę za sobą te ciągle jeszcze niedomknięte drzwi i wyruszę w dalszą drogę.

A klucz?

Klucz zostawię pod wycieraczką.

poniedziałek, 4 stycznia 2010

Romeo ze zmarzniętym nosem

Była godzina 15:08. Po ośnieżonym chodniku szedł chłopak z plecakiem i obwiązaną papierem paczką w kształcie karabinu maszynowego. Zatrzymał się przed kioskiem.

- Tak, słucham?
- Dzień dobry. Mam wielką prośbę. Potrzebuję pomocy. Dzisiaj są urodziny mojej dziewczyny.
- ......?
- Chcę jej zrobić niespodziankę ( zaczerwienione z zimna dłonie uwalniają z papieru karabin maszynowy i przed okienkiem ukazuje się ogromny bukiet ciemnoczerwonych róż ). Ona tu przyjdzie za parę minut i proszę jej wtedy wręczyć to...dobrze?
- Ona tu przyjdzie? A jak ja mam ją niby rozpoznać?
- Powie, że nazywa się Zosia.
- A co ja mam powiedzieć?
- Nic, tylko dać jej różę.
- Mam jej przekazać, że pan tu był?
- Nie, nie - (do łodyżki zostaje przymocowany biały bilecik).
- A co mam zrobić jeśli ona nie przyjdzie?
Wzrok z nad bukietu pochmurnieje:
- No, to będzie bardzo niefajnie.
- .....
- Ale spoko, jakby co, to ja będę wiedział, że nie przyszła.
Chowam różę za kontuarem.
- Bardzo dziękuję! - zakochany Romeo znika pędem za rogiem ulicy.

Po pół godzinie przed okienkiem pojawia się Ona. Ma około 17 lat, jest śliczna i tuli w ramionach kolczaste łodyżki.
- Wszystkiego najlepszego - mówię podając jej kwiat.
Odpowiada mi promiennym uśmiechem i odbiega pośpiesznie z telefonem przy uchu, śledząc uważnie dalsze instrukcje...

- Gówniateria, z gołymi głowami w taki mróz - zrzędzę upierdliwie, jak staremu idiocie przystało.