niedziela, 21 lutego 2010

Małżeństwo

W naszej kulturze obyczajowej model podstawowy to formalny związek dwojga ludzi, dzieci (ostatnio im więcej, tym lepiej), wspólny dom/mieszkanie, czasem pies lub kot (chomik, papuga, rybki itp). Praca zarobkowa (jeśli jest), rodzinne spotkania, niedzielne msze, a potem obiadki, spacerki w szerszym gronie, żarciki i dowcipaski. Na co dzień - żale i awantury (bywa), obrazy majestatu (bywa), rozwody (zdarzają się, he he). To ma być ta uniwersalna recepta na życie i jak ktoś chce wszystkich wokół zadowolić, to powinien się do niej zastosować.

Tak się składa, że moje 12 lat formalnego związku jest jedynie przygnębiającym wspomnieniem, a największą zaletą kilku "nieformalnych" jest to, że się zakończyły. Przez całe lata tylko jeden zaobserwowany (u innych) związek małżeński wzbudził mój podziw i sympatię. Jeden.

Wiele osób tkwi w swoich gniazdach wedle zasady "jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma". Rozumiem i szanuję, bo życie nie pieści i nie zawsze można wszystko kopnąć w cholerę, nawet gdyby się bardzo chciało. Wiele osób panicznie boi się coś zmienić, bo to co mają jest im bliskie i znajome. Szeroko panoszy się też "strach przed samotnością". Ciekawe zjawisko, bo można się czuć niezwykle osamotnionym żyjąc w związku/rodzinie, ale ta powszechna fobia przed SAMOTNOŚCIĄ w pojedynkę jest tak silna, że ludzie zwykle akceptują sytuację "jaki taki, byle jaki, byleby był".

Już słyszę głosy sprzeciwu - "ja nie, mój/moja jest wspaniały/ła, wyjątkowy/wa, kocha mnie, mamy cudowne dzieci, jest nam dobrze, itd..." Naprawdę? No to znakomicie, bardzo mnie to cieszy i gratuluję z całego serca. Konkluzja: ten wpis nie jest o Was. Istnieją jednak tacy, dla których klasyczny model nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem i być może, poszukują własnego. Zaś samotność nie jest dla nich smutną koniecznością, ale zbawczą alternatywą. Większość istot żyjących na ziemi posiada instynkt stadny. Większość, ale nie wszystkie. Ja właśnie należę do tej mniejszości i żyję sobie zgodnie z zasadą "milsza mi samotność od nieodpowiedniego towarzystwa".

P.S. Nie taka samotność straszna, jak ją malują. Wręcz odwrotnie.

3 komentarze:

  1. Podpisuje sie obiema rekami i tez widze wokol siebie przyklady tzw. niedobranych par, ktorych czlonkom byloby lepiej osobno albo z kim innym; tego drugiego, nota bene, czesto sobie nie odmawiaja zanim jeszcze przeprowadza to pierwsze. Bedac weteranem roznych wariantow (3 malzenstwa, zycie samej w przerwach), doszlam do takiego wniosku: Tzw. szczescie osobiste nie jest uwarunkowane od nikogo ani niczego z zewnatrz, lecz jest wylacznie produktem osobistej dojrzalosci. A ona przejawia sie m.in. wyborem partnerow wedlug szczegolnych kryteriow, np. nie dlatego ze jest on zamozny, przystojny, prestizowy, rodzice/spoleczenstwo sie spodziewaja -- ale dlatego ze jest dobry, ciekawy, wytrzymaly na zycie -- poczucie humoru zawsze pomaga, tez. Dojrzalosc przejawia sie tez w realistycznym podejsciu do oczekiwan i dotyczy to nie tylko malzenstwa. Wszyscy zyjemy w jakims tam stadzie: malzenskim, profesjonalnym, wreszcie spolecznym. Umiejetnosc nawigacji w tych stadach, ktora polega na ciaglej negocjacji i kompromisie vis a vis obrony tego co jest dla nas najwazniejsze albo wrecz swiete (czyli nie do ruszenia) jest tym co robi z nas ludzi.

    OdpowiedzUsuń
  2. Moje marzenie, to bezludna wyspa... No, co? chociaż na jakiś czas.

    OdpowiedzUsuń