czwartek, 25 lutego 2010

Praca, niespełnione marzenia

Dzielę ją na trzy kategorie: "Zabawa", "Przymusowa nuda", "Zarobkowe niewolnictwo".

Większość z nas musi - na talerz zupy i dach nad głową - solidnie zapracować. Mój luksus polega na tym, że mam zadbać (finansowo) w zasadzie tylko o siebie. Do tej pory udawało mi się to bez większych problemów, z minimalnym zaledwie udziałem "Zarobkowego niewolnictwa". Z "Przymusowej nudy"zawsze staram się wycisnąć maksymalną dawkę "Zabawy", jednak ani razu nie udało mi się osiągnąć wymarzonego ideału. Tym ideałem jest praca, do której idzie się za każdym razem z przyjemnością; która kompletnie człowieka pochłania, rozwija, dokształca, szlifuje na brylant. Wiem, że tylko nieliczni dostąpili takiego zaszczytu. Wiem również, że nie dla każdego jest to życiowy priorytet. Dla mnie był i jest, niestety. Nie pociąga mnie życie rodzinne, historie miłosne, podróże turystyczne, tańce, hulanki, swawole. Moim inauguracyjnym marzeniem był czerwony dywan i moje imię wywołane przez Roberta Redforda, Johnny Deepa lub Tima Burtona oraz nagroda (np. na festiwalu Sundance) za najlepszy scenariusz i najlepszą reżyserię. Los jednak spłatał mi figla, bo nie dysponuję ani talentem, ani bezwzględnością, ani sprytem. Skórę też mam zbyt cienką, jak na dzisiejsze czasy.
Udało mi się tylko zamienić swoje życie w przygodę. Na zasadzie kompromisu, reżyseruję swój jedyny film, którego scenariusz nie jest (na szczęście!) moim wyłącznym autorstwem. Nie ma w nim miejsca na porządek i rutynę, bo jako jedyny widz na widowni umarłbym z nudów. Byłem już dzieckiem, współmałżonkiem, wrogiem, przyjacielem, uczniem, studentem, sprzątaczem, nianią, sprzedawcą noży kuchennych i nie tylko, urzędnikiem państwowym, wychowawcą, psychologiem, sekretarzem, robotnikiem w fabryce zegarków, korepetytorem i kioskarzem. Ostatnio bywam blogerem. Moje marzenie, to pracować bez opamiętania, dziwując się niebywale, że "za tyle radości dostaje się jeszcze na koniec pieniądze." Przyzwoite pieniądze, jeśli można. Dziękuję.

11 komentarzy:

  1. Taaak...ta kwestia bardzo miesci sie wewnatrz trojkata Maslowa (hierarchii potrzeb), gdzie ta najwyzsza -- samorealizacji -- jest zenitem ale tylko dla tych ktorzy juz zaspokoili te bardziej podstawowe (lub wychodza ze srodowisk gdzie wczesniejsze pokolenia im to juz zalatwily). Kwestie tzw. klas spolecznych sa drazliwe do dyskusji, ale powiem tylko ze wychowujac dziecko w srodowisku inteligenckim ale w USA, zaobserwowalam trend ktory powtarza sie w kazdej rodzinie: ucz sie, rozwijaj sie poza szkola, podrozuj, kultywuj talent -- ta kombinacja wyprodukuje cie na czlowieka ktory odkruje w sobie wszystkie poklady mozliwosci, co z kolei ulatwi ci wybor. Jest to tu o tyle latwe, ze mozliwosci sa w zasadzie bez limitu i jezeli masz szczescie urodzic sie w odpowiednim etosie, na ogol masz z glowy. Oczekiwania co do tego ze bedziesz sie spelnial zawodowo sa pojmowane w zasadzie jako oczywiste. Co nie znaczy ze ja mialam okazje sie na to zalapac...pracuje w zawodzie w ktorym sie wyksztalcilam ze strachu o byt (marketing), moje zajecie jest uwazane za wielu jako prestizowe (agencja reklamowa), ja natomiast tego nienawidze. Fakt ze zarabiam przyzwoite pieniadze ktore pozwalaja mi na dobre zycie czynia ze mnie "zarobkowa niewolnice" -- uff, niestety.

    OdpowiedzUsuń
  2. Żyć komfortowo jako człowiek spełniony i pożyteczny dla innych, a jednocześnie pozostać uczciwym i wiernym swoich ideałów - sprawa niełatwa. A może pragniemy zbyt wiele? Trzeba powiększyć codzienną dawkę pokory. W następnym wpisiku będzie właśnie o tym i jeszcze kilku innych (równie?) ważnych sprawach...

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo dobrze, gdy życiowy priorytet tak się układa. Ja wciąż szukam kompromisu między pasją i pracą zarazem, a potrzebą opłacenia rachunków. Tak długo jak będzie mnie na to stać, będę nadal nauczycielem.
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. byłem kioskarzem? ...Pistacjowy? rzuciłeś tę robotę?

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozumiem, żeś nauczyciel z powołania, Yousef? Oby Ci sił i wytrwałości starczyło! Ja miałem pecha, w dzieciństwie i młodości spotkałem nauczycieli z łapanki, którzy traktowali swoją pracę jak karę za grzechy. Dopiero na studiach miałem profesorów z prawdziwego zdarzenia, ale to już było na emigracji. Tacy jak Ty kształtują przyszłość naszej Ojczyzny (patetycznie, ale serdecznie.)

    Bea, Freudem powiało... Jeszcze nie rzuciłem, ale myślami jestem już "po". Tylko co dalej?

    OdpowiedzUsuń
  6. kurna, no właśnie, wydaje sie jakby to był sam szczyt?
    wiedziałm, że to przejsciowe, ale...

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja naprawdę doceniam, że w ogóle mam pracę, ale czasem mi odbija i szukam rozpaczliwie czegoś innego. Mam takie idiotyczne ataki paniki pt."Co to będzie?". Przyszedł chyba moment, aby wyznaczyć sobie granicę czasową i jeśli do tego momentu nic mi się nie uda, będę musiał wyjechać. Przynajmniej będę miał poczucie, że próbowałem...:)

    OdpowiedzUsuń
  8. dla mnie chyba nie będzie miało specjalnego znaczenia skąd piszesz...tylko pisz:)

    OdpowiedzUsuń
  9. Przezywałem podobne perypetie - bylem już tu i tam. Moja ostatnia praca nie dawała mi nic oprócz skromnej pensji i dużej garści stresu. Rzuciłem ją i chyba dobrze zrobiłem, ponieważ niedługo zaczynam nową.
    Wg mnie życie polega na ryzykowania, podejmowaniu wyzwań - ale przede wszytkom na postawieniu osobie celu!! I do niego dążę :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Życie polega niestety najczęściej na przetrwaniu. Postawienie sobie celu to jedynie strategia. Ważny element na drodze do sukcesu, to wszystko.

    OdpowiedzUsuń