piątek, 19 czerwca 2009

Życzę sobie

... zdrowia, pogody ducha i wiary w siebie. Żeby rodzina i przyjaciele mieli się dobrze, a wszyscy nieprzychylni mi ludzie, zajęli się własnymi sprawami i dali święty spokój.

Spraw, dobra wróżko, żeby ten mój powrót do Ojczyzny nabrał choć odrobinę racjonalnego sensu i stał się mniej upierdliwy na co dzień. To byłoby tyle na dzisiaj, ale c.d.n :)

P.S. Rodzina wykosztowała się na orchideę i kawałek tortu czekoladowego z wiśniami. Szampana nie było.

czwartek, 4 czerwca 2009

20 lat temu

spełniło się marzenie większości nas wszystkich, oraz tych, którzy w międzyczasie, niestety, odeszli.
Runęły mury, świat się przed nami otworzył.

Pozdrawiam Was bardzo gorąco słowami zasłyszanymi dzisiaj w moim ulubionym radio:
"różnijmy się pięknie i cieszmy się naszą wolnością."

Za Wasze zdrowie!

wtorek, 2 czerwca 2009

Obca prawda jest gorsza od znajomego kłamstwa

Z tytułami perturbacji kilka

"Przed wielu laty pojechałem z moją przyjaciółką, świeżo obronioną doktor nauk technicznych, na wakacje na wieś. Żartobliwie zwracaliśmy się do siebie - "szanowna pani doktor" i "drogi magistrze".
Gospodyni, u której wynajmowaliśmy kwaterę rozgłosiła po wsi, ze zjechali do niej na letniaki - lekarka i aptekarz. W tamtych latach to była wyjątkowa okazja dla mieszkańców, do ośrodka zdrowia kilkadziesiąt kilometrów, czasu na dojazdy zawsze brakuje, a tu jak z nieba tacy fachowcy i to z samej Warszawy.
Nieświadomi niczego, nie zwracaliśmy początkowo uwagi na liczne wypowiedzi o stanie swego zdrowia, wygłaszane przez gospodynię, jej rodzinę oraz przypadkowo napotkanych mieszkańców. Na delikatne i zawoalowane prośby o poradę odpowiadaliśmy w miarę swej skromnej i całkowicie teoretycznej wiedzy. Po pewnym czasie jednak do naszej gospodyni zaczęli zgłaszać się potencjalni pacjenci z widocznymi schorzeniami.
Przerażeni odmówiliśmy wszelkiej pomocy, kierując wszystkich i namawiając na wizytę u lekarza. Wtedy usłyszeliśmy -"a co to za dochtorka, co się na wrzodach nie zna, a ten pigularz nawet maści przyłożyć nie umie". Wyjeżdżaliśmy z bardzo miłej zresztą wioski z poczuciem jakbyśmy kogoś rozmyślnie oszukali.
Prawdopodobnie mieszkańcy wzięli nas za zadzierających nosa i pragnących chwalić się nieposiadanymi tytułami mieszczuchów. Nasze tłumaczenia, że przyjaciółka jest doktorem, ale od inżynierii sanitarnej, a ja antropologiem kultury, nikogo nie przekonały.
Podobnie ma się sprawa z profesorem Władysławem Bartoszewskim. Ten wybitny i niezwykle zasłużony dla Polski historyk, polityk i działacz społeczny nie ma dyplomu ukończenia studiów wyższych. Ale nie ma go nie dlatego, że jest głupi, albo mu się napisać pracy magisterskiej nie chciało, jak to u niektórych słynnych spin doktorów ostatnio w modzie, tylko mu na to wpierw naziści, a potem komuniści nie pozwolili.
Maturę zdał w 1939. Od października 1941 do początku 1944 studiował polonistykę na tajnym Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Warszawskiego. W grudniu 1948 został przyjęty na trzeci rok polonistyki na Wydziale Humanistycznym UW. Studia zostały przerwane aresztowaniem w grudniu 1949 i pięcioletnim pobytem w więzieniu. W listopadzie 1958 został przyjęty na studia polonistyczne na Wydziale Filologicznym UW w trybie eksternistycznym. Złożył na ręce prof. Juliana Krzyżanowskiego pracę magisterską, jednak decyzją rektora UW został w październiku 1962 skreślony z listy studentów. Posiada jednak nieformalny tytuł profesorski nadany mu decyzją rządu Bawarii, gdzie wykładał na uniwersytetach w latach 1983-1990.
Wielokrotnie na forach internetowych, przeciwnicy profesora Bartoszewskiego oceniają go negatywnie z powodu tego, iż jego tytuł profesorski nie jest taki, jak np. panów Kaczyńskich, tzn. podparty politycznie i merytorycznie zgodnymi z zasadami marksizmu-leninizmu i ideologią socjalistyczną pracami naukowymi.
Ze, nie wypromował odpowiedniej liczby, miernych jak w/w doktorantów, a wreszcie, że nie podlizywał się władzy o niepodważalnie należne mu zaszczyty. Profesor działał, walczył z komuną, pracował na rzecz porozumienia międzynarodowego, pisał i publikował. Lista jego dokonań na patriotycznej niwie jest ogromna.

Dlatego myślę, ze wyśmiewanie i deprecjonowanie jego osoby z powodu luk w formalnym wykształceniu, nazywanie "maturzystą", czy "gimnazjalistą" jest nikczemnością. A tytuł profesora, jest podobnie jak doktora, przypisany nie tylko do jednego znaczenia. Do dziś gdy spotykam mych nauczycieli z liceum im. B. Prusa, z sentymentem nazywam ich profesorami, mimo, ze nie wszyscy mieli tytuł magistra.
Myślę też, ze podważanie czyiś praw do tytułów, choćby nawet nieformalnych i czysto honorowych, wynika z własnego bardzo niskiego poczucia wartości, zawiści i znakomicie wyhodowanego przez komunę konfliktu; inteligent – robol z podstawówką, a podkręcanego ostatnio przez zwolenników partii brata człowieka, którego dokonania naukowe są tematem drwin, co też jest mocno niesmaczne."
Paweł Ilecki [tylko magister]
pavile blog via: http://www.kontrowersje.net/node/3155
Napisałem spontaniczny komentarz pod tym kapitalnym artykułem, bo zdarzenie miało miejsce na portalu kontrowersje.net gdzie każdy ma prawo swoje refleksje notować:

Z tymi tytułami, to w ogóle się coś porobiło na całym świecie. Pamiętam, że w Nowym Jorku wielokrotnie obsługiwał mnie jako kelner świeżo upieczony magister filozofii lub matematyki ( niekoniecznie emigrant), albo doktor czegoś tam prowadzący taksówkę (raczej emigrant). Ja sam wróciłem około 3 lata temu do Polski z dumnym tytułem "master of science" i sprzedaję zapałki i papierosy w kiosku, żeby zarobić na grzanki i ulubioną herbatkę. Nie afiszuję się z tym ( bo niby po co?) i byle cham potrafi mnie zbluzgać od ... (słowo wysoko niecenzuralne) tylko dlatego, że się pomyliłem i zamiast "Faktu" podałem mu "Superexpress", albo że sobie za dużo wypił i ma po prostu zły dzień.

Pistacjowy Kosmita
W odpowiedzi na swój komentarz odnalazłem coś takiego:

a ja

A ja kilkadziesiąt lat temu pojechałem sobie do Wrzeszcza i w Cristalu pokłóciłem się z fagasem o to że DLACZEGO w takim "exklusive"( CHGW jak to sie pisze ale ze mnie taki Anglik z Gdańska) lokalu to za "wyszczanie się w kiblu" trzeba płacić i to nie u tzw. (babci klozetowej) tylko u szatniarza...
Wypłacalny byłem ale ZGADNIJ KTO WYGRAŁ?
To tak "a propos" tego Niu Jorku i "świerzo upieczonych magistrów"
Chichot historii...
W Niu Jorku obsługiwał cię pewnie ten magister któremu biedaku w Polsce sprzedajesz zapałki..
Dziewczynka z zapałkami...
Bajki jakieś sadzisz Panie Magister z niu jorku..
PS
Szmatławców nie czytam.
Sami rozumiecie, że do przyjemności takie "cóś" nie należy, jeśli się jednak podjęło decyzję o internetowej publikacji swojej wypowiedzi, należy się liczyć z reakcjami różnej maści.

Rzecz jest o tyle warta uwagi, że szczere oburzenie niejakiego @jajcarza dotyczy rzekomego braku wiarygodności treści mojego komentarza. Czytelnicy znający mnie osobiście, docenią ironię całej sytuacji: gdybym nazmyślał "po Bożemu" wszystko byłoby zapewne cacy.