poniedziałek, 27 kwietnia 2009

Kilka sekund z przeszłości

Zobaczyłam go znienacka w polskiej telewizji parę tygodni temu. To trwało zaledwie kilka sekund. Nie mogłam się pomylić, bo jego nazwisko widniało na pasku.

To było w latach 1986 - 88. Druga nieudana próba zalegalizowania stałego pobytu i otrzymania zielonej karty w Stanach Zjednoczonych. Pracowałam jako "housekeeper" w amerykańskim domu u niezwykle bogatego przedsiębiorcy i jego niezrównoważonej psychicznie żony. Tak właśnie nam poradzono, mnie i mojemu małżonkowi - praca w prywatnym domu przez 1,5 -2 lata w trakcie których, pracodawcy wystąpią dla nas o pobyt stały, za pośrednictwem adwokata. Wszystko co się tam działo przez 18 miesięcy jest złym snem, do którego nie bardzo mam ochotę wracać zbyt szczegółowo. Chodzi tutaj głównie o prawnika, który na zlecenie naszego pracodawcy miał się zająć załatwieniem zielonej karty. Jeździliśmy do jego biura kilka razy, dzwoniliśmy kilkanaście. Za każdym razem zapewniał nas, że wszystko toczy się normalnym trybem i będzie załatwione w swoim czasie. Czas jednak mijał, atmosfera u naszych pracodawców była coraz trudniejsza do wytrzymania i moje telefony do biura prawniczego stały się coraz częstsze. Któregoś dnia, sekretarka oznajmiła mi, że pan X chce ze mną pomówić na linii prywatnej. Zatkało mnie, kiedy odezwał się najczystszą polszczyzną: - Ryzykuję bardzo dużo, ponieważ prowadzę na stałe interesy pani szefa. Nie mam jednak sumienia oszukiwać pani dłużej. Nic nigdy nie zostało wszczęte. Chodziło tylko o to, żeby was przetrzymać u siebie jak najdłużej. Mam wyraźne polecenie, aby was zwodzić i nic nie załatwiać. Dlaczego? Bo wszyscy doskonale wiedzą, że po otrzymaniu papierów odejdziecie w poszukiwaniu innej pracy.

To było ponad 20 lat temu. Trudny okres z przeszłości przesunął się błyskawicznie w mojej świadomości. To niby nic wielkiego, ale przez moment wszystko wokół mnie znieruchomiało.

X wygląda znakomicie, jest cenionym doradcą, człowiekiem sukcesu. Wtedy był pracownikiem firmy adwokackiej i zajmował się takimi nieważnymi sprawami, jak nasza fikcyjna, zielona karta. Prawdopodobnie już o tym dawno zapomniał. I dobrze. Niech mu się wiedzie jak najlepiej.

sobota, 25 kwietnia 2009

Wysepki Dobrej Nadziei

Wybrane fragmenty nie wymagają komentarza. Są jak Wysepki Dobrej Nadziei na oceanie jakim jest renowacja naszego kraju:
(...) przez wiele lat, od 1939 r., byliśmy w czymś, co jest odwrotnością Ameryki. Nie byliśmy wcale w odwrotności Europy, my się różniliśmy od kolaborującej Francji i Belgii, choć już mniej od Norwegii i Finlandii. Z Ameryką łączy nas kuzynostwo, choć znamy ją z ekranów, a nie z doświadczenia, a lepiej się przyjaźnić z czymś, co jest odległe. Ciekawe zresztą, że nam przypada do gustu to, co wiemy o Ameryce, na przykład ogromna mobilność tamtego społeczeństwa, a przecież dużo ważniejsze jest to, czego nie wiemy.

- Czyli co?

- To, że tam jest społeczeństwo obywatelskie. Szkołą rządzą rodzice, a nie ministerstwo edukacji, bo takiego nie ma. Nie ma też ministerstwa kultury. Kinematografia nie ma żadnej ustawy. Nam jest głęboko nieznany amerykański stopień odpowiadania za własne interesy, bo my wciąż czekamy, żeby państwo się nami zajęło: czy się stoi, czy się leży, dwa tysiące się należy. I: o Boże, jak było świetnie za Gierka, niczego się nie bałem, bo miałem etat i nie można było mnie ruszyć, choćbym nic nie robił. To jest kolejny polski dramat. (...) Andrzej Żuławski, Rozmowa, 2005

(...) Systematycznie prowadzone badania pokazują, że w społeczeństwie uczestnictwo w organizacjach społecznych spada z roku na rok. Ten wskaźnik, służący do pomiaru kapitału społecznego, jest niższy w stosunku do krajów europejskich. Przytłaczająca większość społeczeństwa nie należy do żadnej organizacji (89,0%). Tylko 11% Polaków przejawia aktywność w tej kwestii[2].
Także społeczna akceptacja władz lokalnych, której przejawem jest zaufanie do władz lokalnych w swojej gminie lub mieście, jest niska. Ponad połowa badanych (56,4%) darzy małym zaufaniem swoje władze, a 18% nie posiada zaufania[3]. W sumie trzy czwarte Polaków nie ufa władzom lokalnym – czyż nie jest to intrygujące i dające do myślenia…?
Ciekawe jest zestawienie ze sobą szeroko rozumianego „kapitału społecznego” z wykształceniem respondentów [4]. Jak wynika z badań, wyższe wykształcenie niejako „zobowiązuje” do uczestnictwa w organizacjach społecznych itd. Natomiast im niższe wykształcenie posiada respondent tym mniej angażuje się on w kształtowanie czy też rozbudowę kapitału społecznego. Hipotezę to potwierdzają badania przeprowadzone na próbie 38 814 Polaków(CBOS 2008). Możemy się także pokusić o sprawdzenie tej hipotezy i zadać sobie pytanie: Czy ja staram się cokolwiek zrobić, żeby ten organizm działał lepiej…?" Socjoblog, 2009


(...) jestem przekonany, że każdy z nas po to znalazł się na Ziemi, aby ją przekształcać i zmieniać zgodnie ze swoją wizją czynienia dobra. Obecny czas przewartościowania pieniądza i prawdopodobnie nadchodzącego upadku systemu finansowego jaki znamy od dziesięcioleci jest wspaniałą okazją do uzmysłowienia sobie co jest dla nas najważniejsze. Przypuszczam, że pogłębiający się światowy kryzys będzie dla Polaków historyczną szansą wzrostu i umocnienia. Odrobina materialnej niepewności powinna zbliżyć ludzi do siebie i odbudować społeczną solidarność. Jeśli będzie to jedna z dróg do społeczeństwa obywatelskiego to mamy przed sobą świetlaną przyszłość. Ludzie w Polsce lubią się uczyć, potrafią ciężko pracować i rewelacyjnie omijają wszelkie przeciwności. Do globalnego sukcesu brakowało nam tylko wzajemnego szacunku i proaktywności społecznej. Moim zdaniem nadchodzący kryzys dokona korekty w naszej miłości bliźniego. Cieszę się, że jest mi dane być w tym czasie w Polsce."
Swojak na blogu, 2009

środa, 22 kwietnia 2009

Małpki, koziołki - matołki, czyli - bez zmian

Nie chce mi się wierzyć, kiedy widzę i słyszę, że kandydatka na ambasadora przy ONZ przesłuchiwana przez komisję do spraw zagranicznych, oświadcza : "człowiek z moim życiorysem musi czuć się zraniony polityką zagraniczną prowadzoną przez obecny rząd (w domyśle: rząd Donalda Tuska)". Pani Anna Fotyga ma prawo do osobistych poglądów politycznych, które i tak są nam wszystkim dobrze znane z okresu, gdy zajmowała funkcję szefa MSZ za rządów PiS u. Rola ambasadora to najbardziej chyba archaiczna funkcja DYPLOMATYCZNA. Dzisiejsze oświadczenie Anny Fotygi jest dowodem jej niebywałej szczerości, co generalnie stanowi niezwykle chwalebną cechę charakteru. W przypadku kandydata na funkcję dyplomaty jest to szczyt arogancji i bezczelności w stosunku do obecnego rządu i dużej części obywateli. Tak sądzę, bo nie chcę podejrzewać pani minister o bezgraniczną głupotę, ani o nadużywanie prezydenckich małpeczek.

@@@@@@@@@@@...

W Pałacu Prezydenckim istnieje podobno duże zapotrzebowanie na alkoholowe małpeczki. Spacerując sobie po Warszawie można dostrzec z łatwością, że jest to zapotrzebowanie powszechne. Pozostawiane po parkach, trawnikach i bramach puste buteleczki wszelakiej maści wskazują na narodową metodę polepszania sobie nastroju. Pan Lech Kaczyński, jako sztandarowy, konserwatywny patriota, stara się zapewne podtrzymywać lojalnie polską tradycję. Zasługuje więc najwyżej na pochwałę, a nie na złośliwą i pełną brzydkich insynuacji, nagonkę medialną.
Nie zapominajmy, że małpeczki są u nas pod szczególną ochroną!

wtorek, 21 kwietnia 2009

ANDRZEJ ŻUŁAWSKI

ROZMOWA
Głupiejemy w oczach
- Co się panu podoba w Polsce?
- Że to Polska właśnie.

- A jest pan zadowolony z tego, jaka właśnie teraz jest?

- Proszę zwrócić uwagę, że te słowa padły u Wyspiańskiego w "Weselu", gdy Polski nie było w ogóle. A gdy Polska wreszcie się zjawia i jest, zaczyna się też katalog okropnych jej chorób, dolegliwości i nieszczęść. Wówczas łatwiej jest nie lubić, niż lubić.

- Myślę, że teraz jest więcej powodów, by nie lubić.

- Ale tak było zawsze.

- No dobrze, więc co pan lubi dziś, po 16 latach od solidarnościowej rewolucji?

- Nie chcę być pompatyczny, ale wciąż bardzo lubię historię Polski. Można się nią smucić, można się z nią wadzić, ale można też dzięki niej widzieć jeden z barwniejszych krajów na mapie świata. Jeżeli nie myśli się wyłącznie o sprawach doraźnych, ale ma się w głowie tę historię, to już jest jakiś punkt zaczepienia. Lubię też język polski. To jest bardzo interesujący język. Pod warunkiem że się nim włada. Jeden z naszych prezydentów miał z tym kłopot.

- Obecny też ma. Mówi na przykład "proszę panią".

- Żeby nie wspomnieć o "spieprzaj, dziadu". U polityka takie słowa to jest samobójczy strzał. Ale jeśli mówimy o sprawach, które można w Polsce lubić, to tak naprawdę nie ma tu jakiegoś osobliwego katalogu, czegoś, co Rosjanie nazywają "świętą Rosją". My nie mamy "świętej Polski", bo ona jest raczej dziwna, kulawa i grzesznawa.

- A czy taką osobliwością nie jest polska mentalność?

Przemysław Szubartowicz (cd kliknij)
Przegląd
1 grudnia 2005

poniedziałek, 20 kwietnia 2009

Rozmowa z psychologiem społecznym

Jacek Żakowski: - Co nas czeka, kiedy wyjdziemy z tego kryzysu?
Janusz Czapiński: - Po kryzysie globalnym czeka nas nasz własny.
Dlaczego?
Bo się przestaniemy rozwijać. Pociąg globalnej gospodarki musiał się na chwilę zatrzymać, żeby przeprowadzić różne drobne naprawy. Za kilka czy kilkanaście miesięcy ruszy do przodu. Ale my nie zajedziemy daleko. W każdym razie nie na tym paliwie, na którym jechaliśmy przez dwie ostatnie dekady. Bo ono się kończy.
Co się kończy? (cd kliknij)

sobota, 18 kwietnia 2009

Optymistyczna wiadomość

Pod kioskiem w którym pracuję pies zrobił to co pewnie musiał. Jego opiekunka pieczołowicie zebrała wszystko do plastikowej torebki, tłumacząc merdającemu radośnie, że nie było to może najtrafniejsze miejsce. W ciągu 3 lat, spotkałam jeszcze 5 podobnych sytuacji. To razem już 6. Zdecydowanie jest coraz lepiej.

czwartek, 16 kwietnia 2009

Tyci sukcesik w zalążku

Udało mi się przekonać 3 osoby do aktywnego udziału w wyborach. Jesteśmy umówieni, że na najbliższe głosowanie pójdziemy wszyscy razem, a potem spotkamy się u mnie na pogaduszki. To są 3 osoby, które nigdy nie głosowały, bo uważały, że to tylko idiotyczna strata czasu. To na dzisiaj sukcesik w zalążku, dopiero przyszłość pokaże, czy coś z tego rzeczywiście wyrośnie.
cdn...

poniedziałek, 13 kwietnia 2009

Trudna rada

Wczoraj odwiedziłam znajomych. Debatowaliśmy nad ich ewentualnym wyjazdem do Stanów Zjednoczonych. Pytali mnie o radę. Piekielna sytuacja. Co ja im miałam poradzić? Nie lubię umywania rąk szczególnie, gdy ktoś pyta wprost, ale doradcą dobrym nie jestem. Powiedziałam, żeby spróbowali, ale jeśli to możliwe, żeby zostawili sobie "otwartą furtkę" na ewentualny powrót. To trzeba samemu doświadczyć, wypróbować siebie w innej, zupełnie nowej rzeczywistości. Oboje są młodzi, w tej chwili są razem, dużo zależy od nich. W głębi duszy życzę im dużo siły i wytrwałości, bo uważam, że mają tam szansę na bardzo fajne życie. Adwokat diabła się wtrąci i spyta natychmiast: co to znaczy "fajnie", a niby dlaczego nie mieliby mieć szansy na to "fajne" w Polsce?
Mogę jedynie odpowiedzieć tak: fajne w sensie zadowolenia z życia codziennego, z wygody, z pewnej normy cywilizacyjnej tam panującej. Muszą pojechać i spróbować. Nie znajdą czego szukają, mogą wrócić. Teraz ja zagram adwokata diabła i powiem, że spotkałam zarówno bardzo nieszczęśliwych ludzi w Ameryce, jak zadowolonych i radosnych w obecnej Polsce. Ale odwrotnie też. I co? Stoimy w punkcie wyjścia.

piątek, 10 kwietnia 2009

Blogspot prezesa J.K

Natknęłam się na blog Jarosława Kaczyńskiego. Szczerze mówiąc, nie jestem pewna czy jest to rzeczywiście blog prezesa PiSu, czy ktoś zrobił sobie tylko żart. Interesujące, że na pierwszy rzut oka blog wygląda bardzo wiarygodnie. Zastanawia jednak "bogactwo obszaru merytorycznego", bo od lipca 2008 widnieje jeden samotny wpis. Widocznie zapał autora jest umiarkowany. Zainteresowanie internautów również - do tej chwili "profil" odwiedziło 76 osób, a komentarzy do wpisu = 0. Chyba nie muszę tłumaczyć krytyki czego i kogo ten wpis głównie dotyczy.
Panie prezesie, coś ta internetowa propaganda słabiuchno panu idzie :)

środa, 8 kwietnia 2009

Poranny spacer po blogowisku

-->Istnieją w Polsce (i nie tylko) dwie przeciwne sobie ideologicznie, grupy. Jedna to ludzie o poglądach lewicowych, druga to katoliccy konserwatyści.

Każda idea może działać z pewną siłą. Ludzi o poglądach katolickich i "lewaków" można by było więc scharakteryzować stawiając ich na pewnej linii - im bardziej ktoś ma radykalne poglądy, tym dalej jest od centrum tej linii a bliżej pewnego bieguna. Tam gdzie bowiem idea działa skrajnie, tam można wyznaczyć jakiś biegun na linii światopoglądowej.

Problem ujawnia się, gdy dochodzi do sytuacji spornych np. znowu dyskutuje się o prawie do aborcji. Najgłośniej krzyczą wtedy ludzie właśnie reprezentujący skrajne poglądy - konserwatywne lub lewicowe. Osoby oddalone od ideologicznych biegunów, stojące raczej w centrum często aby sprzeciwić się biegunowi, który bardziej im nie odpowiada, zaczynają zbliżać się lub nawet stawać, na biegunie mu przeciwnym. W ten sposób sporo ludzi sprzeciwiających się np. klerykalizacji, choć nie popiera działań lewicy, zaczyna popierać biegun lewicowy (antyklerykalny ponoć), a popierając go - zaczyna z czasem potakiwać innym lewicowym pomysłom, na które wcześniej by się nie zgodzili. Takie postawy prowadzą do ubożenia światopoglądowego społeczeństwa, programów politycznych i skrajnie głupich rozwiązań.

Tak w ogóle, to śmieszne a jednocześnie smutne jest w tym konflikcie to, że każda grupa często wytyka drugiej (zwykle słusznie) fanatyzm, niezrozumienie, zaślepienie, kłamstwa czy narzucanie siłą rozwiązań - nie zważając na to, że sama postępuje tak samo.

Na bazie mechanizmów pierwszego zjawiska, pojawia się drugi problem - dotyczący samego patrzenia jednych ludzi, na ludzi o innych poglądach. Często sympatycy lewicy, która chce całkowitej legalizacji aborcji, gdy mają kontakt z przeciwnikiem tej legalizacji (niekoniecznie konserwatystą - całkowitym przeciwnikiem aborcji) albo też przeciwnikiem refundacji antykoncepcji z budżetu państwa, od razu, bez sprawdzenia słuszności argumentów - klasyfikują go: "katolicki fanatyk", "moher" itp.
Z drugiej strony, gdy osoba nie będąca nawet sympatykiem lewicy, krytykuje Kościół, prokatolickie działania polityków - od razu jest klasyfikowana przez katolickich konserwatystów jako "lewak" czy nawet "komunista".

Jedna i druga strona nie bierze pod uwagę definicji, znaczenia określenia, kryteriów jakie powinna dana osoba spełnić, by można było o niej powiedzieć w określony sposób (lewak, konserwatysta). Wystarczy, że w jakimś jednym punkcie ma podobny pogląd (chociaż inaczej motywowany) jak przeciwna ideologicznie grupa, by taką osobę automatycznie zaklasyfikować do tej grupy.

Mnie samego nie raz z powyższych powodów nazywano "katolickim fanatykiem" - choć jestem ateistą, albo też "lewakiem" - choć nie jestem socjalistą, jestem przeciwnikiem państwa opiekuńczego.

Takie odgórne klasyfikowanie "jak nie jest z nami, więc jest na pewno z nimi" jest oznaką fanatyzmu, spłyconego rozumowania i zawężonego widzenia sytuacji (coś jest czarne albo białe - inne kolory nie istnieją). Ograniczone postrzeganie i rozumowanie zaś może skutkować prostackimi, nietrafnymi i nierzadko "bolesnymi" rozwiązaniami. Jest także pozywką dla demagogów.

Tego typu klasyfikacja jest skutecznym narzędziem samonakręcającej się społecznej propagandy (a często propagandy w ogóle) - jeżeli ktoś głosi coś niewygodnego dla jednej grupy, to wystarczy zarzucić, że należy do strony przeciwnej - nawet jeżeli nie należy, albo jest "swój" - bo niezależnie od tego kim jest, grupa uzna go za wroga, którego słowa należy całkowicie zignorować a z nim samym walczyć.
Daje więc to możliwość walki z "inaczej niż trzeba" myślącymi oraz uodparnia własną grupę na zasadność argumentów jakichkolwiek przeciwników - "po co go słuchać, nie ma racji bo (i tylko dlatego) jest pewnie z tamtymi".
09 lipca 2008, KRYTYK - Onet.pl Blog

wtorek, 7 kwietnia 2009

Refleksje przedwyborcze

Kilka dni temu, mignęła mi na pasku w tvn24 informacja o tym, że Andrzej Olechowski rozważa kandydowanie w najbliższych wyborach prezydenckich. Nie chodzi mi w tym wypadku o jego osobę, tylko o mechanizmy społeczno-wyborcze. Wyobrażam sobie taki hipotetyczny scenariusz: startuje czterech kandydatów. Lech Kaczyński, Donald Tusk, Andrzej Olechowski i Włodzimierz Cimoszewicz. Biorąc pod uwagę żelazny elektorat PiS u, szanse Lecha Kaczyńskiego są procentowo takie jak były, bez szczególnych zmian. Włodzimierz Cimoszewicz cieszy się natomiast dużym poparciem społecznym ( jeśli oczywiście ufać sondażom) i zagarnąłby prawdopodobnie sporą grupę wyborców "bezpańskich" + grupę wyborców Donalda Tuska. Podobnie stałoby się w wypadku Andrzeja Olechowskiego. Lechowi Kaczyńskiemu mógłby chyba aktualnie zagrozić jedynie Zbigniew Ziobro, ale do takiej sytuacji nie dopuści Jarosław Kaczyński, bo doskonale wie, że to byłby również koniec jego własnej kariery. Istnieje według mnie małe prawdopodobieństwo, aby Olechowski lub Cimoszewicz mogli ostatecznie wygrać wybory. Ich kandydowanie może najwyżej zapewnić zwycięstwo Lechowi Kaczyńskiemu, poprzez ilościowe osłabienie elektoratu Donalda Tuska.

Jedyna szansa, to wycofanie się panów Olechowskiego i Cimoszewicza w chwili, gdy miałoby być jasne, że i tak żaden z nich nie wygra. Z jednoczesnym przekazaniem swoich wyborców na konto Donalda Tuska. Nie przypuszczam jednak, że byłoby ich stać na taki gest.

Piszę sobie tutaj o tym, bo wczoraj moi znajomi ucieszeni niezwykle informacją o Olechowskim, zadeklarowali gotowość głosowania na niego. Przy okazji wiem, jak bardzo chcieliby już móc "zapomnieć" o istnieniu braci Kaczyńskich.

Z tego wszystkiego można by wnioskować, że jestem fanatyczną wielbicielką Donalda Tuska i całej PO. Nie jestem. Wielbicielką żadnego polityka nie jestem z zasady, bo im nie ufam, kropka. Jednak KTOŚ tym krajem zarządzać powinien i jedynie w takim stopniu, jako obywatela - politycy, wybory, klasa rządząca mnie obchodzą. Przez 30 lat emigracji polityka nie interesowała mnie zupełnie, bo kraj, a właściwie kraje w których mieszkałam, studiowałam, pracowałam, funkcjonowały efektywnie i mądrze. W Polsce panuje potworny bałagan, w którym szamocze się, często bez sensu, skłócone ze sobą o wszystko, polskie społeczeństwo. Obchodzi mnie to, martwi, złości, niepokoi. Za mojego istnienia już się wiele nie odmieni. Przeszłość odcisnęła tak silne piętno na mentalności ludzi, że trzeba jeszcze kilku pokoleń, żeby mogła zajść rzeczywista zmiana na lepsze, odczuwalna dla każdego obywatela. Wierzę jednak, że kiedyś ludziom będzie tu dobrze, bo jak to górnolotnie wykrzykiwał jeszcze niedawno nasz premier - Polska i Polacy na cud zasługują. Muszą go sobie tylko sami wypracować.

poniedziałek, 6 kwietnia 2009

Polscy emigranci

Dans un monde globalisé où les liens d’interdépendance entre les êtres humains, leurs activités économiques et les systèmes politiques sont toujours plus denses, les SUISSES de l’étranger sont, à n’en pas douter, une richesse pour notre pays !

Marzy mi się, że kiedyś w gazetce dla polskich emigrantów przeczytamy podobne zdanie. I tak jak Szwajcarzy, stworzymy coroczny zjazd dla tych wszystkich, którzy będą mieli ochotę w nim uczestniczyć, spotkać się i podyskutować. A z czasem, również Polonia będzie miała swoich zaufanych przedstawicieli w polskim Parlamencie. Sądząc po tym jak trudno jest dzisiaj współpracować ze sobą dla dobra Polski dwóm partiom prawicowym i jak wystarczy drobna różnica w "punkcie siedzenia", żeby dochodziło do destruktywnej walki i nienawiści, to prawdopodobnie daleko nam jeszcze do szansy na jakąkolwiek ugodę, chociażby w imię wspólnych interesów. Nic się przecież nie uda stworzyć czy zorganizować przy bezustannym wzajemnym wyniszczaniu się.

Szwajcaria - maleńki kraj, maleńka emigracja i potrafili się zjednoczyć i coś pozytywnego dla siebie wypracować. Inna historia, inna mentalność, inne obyczaje.

Czy my już mamy na zawsze przechlapane?

Szwajcarscy emigranci

87e Congrès des Suisses de l’étranger – Lucerne, du 7 au 9 août 2009

«Les Suisses de l’étranger,
une richesse pour notre pays?»

En quoi est-ce un enrichissement pour la Suisse d’avoir près de 10% de sa population qui vit à l’étranger? Nos citoyens expatriés apportent-ils une plus-value à notre pays en termes d’image, de renommée et de réseau global de networking ? Et se considèrent-ils eux-même comme des ambassadeurs de notre pays et de ses valeurs? Le 87e Congrès des Suisses de l’étranger abordera toutes ces questions. Prenant pour thème «Les Suisses de l’étranger, une richesse pour notre pays ?», il se tiendra du 7 au 9 août 2009 dans le tout nouveau centre de congrès du Musée des Transports de Lucerne.
Dans un monde globalisé où les liens d’interdépendance entre les êtres humains, leurs activités économiques et les systèmes politiques sont toujours plus denses, les Suisses de l’étranger sont, à n’en pas douter, une richesse pour notre pays !

Représentation directe de la Cinquième Suisse:
le Conseil national dit oui!

Les parlementaires ont accepté l’initiative Sommaruga qui vise à assurer une représentation directe des Suisses de l’étranger au Parlement. L’Organisation des Suisses de l’étranger (OSE) salue cette décision qui est un signe fort dans le processus de reconnaissance de l’apport de nos compatriotes expatriés à notre pays.
Déposée en juin 2007, l’initiative du conseiller national Carlo Sommaruga (PS/GE) demandait la création d’une base juridique pour assurer une représentation directe des Suisses de l’étranger au Parlement. La chambre du peuple a accepté cette initiative, donnant ainsi mandat à la Commission des institutions politiques du Conseil national de préparer un projet législatif. Parmi les 700 000 Suisses expatriés, plus de 120 000 sont inscrits dans un registre électoral et prennent ainsi part activement à la vie politique de notre pays. Ils sont une richesse pour la Suisse. L’OSE se félicite que par cette décision, le Parlement reconnaisse explicitement l’apport de ces Suisses à leur pays d’origine ainsi que leur poids politique croissant. L’OSE est d’avis que la solution passe peut-être par la création d’une loi d’application à l’article 40 de la Constitution fédérale. Celle-ci définirait un cadre juridique clair à la politique du gouvernement envers les Suisses de l’étranger et engloberait la question de la représentation politique, y compris le rôle du Conseil des Suisses de l’étranger, organe représentatif de la Cinquième Suisse. L’OSE souligne que notre pays a un grand intérêt à renforcer les liens avec ses expatriés, de manière à pouvoir profiter de leurs réseaux de contacts et de leurs expériences faites à l’étranger. Cela passe notamment par une meilleure communication. C’est ce pourquoi se bat l’Intergroupe parlementaire «Suisses de l’étranger», composé de plus de 100 membres, et présidé par le conseiller aux Etats Filippo Lombardi (PDC/TI).