środa, 8 kwietnia 2009

Poranny spacer po blogowisku

-->Istnieją w Polsce (i nie tylko) dwie przeciwne sobie ideologicznie, grupy. Jedna to ludzie o poglądach lewicowych, druga to katoliccy konserwatyści.

Każda idea może działać z pewną siłą. Ludzi o poglądach katolickich i "lewaków" można by było więc scharakteryzować stawiając ich na pewnej linii - im bardziej ktoś ma radykalne poglądy, tym dalej jest od centrum tej linii a bliżej pewnego bieguna. Tam gdzie bowiem idea działa skrajnie, tam można wyznaczyć jakiś biegun na linii światopoglądowej.

Problem ujawnia się, gdy dochodzi do sytuacji spornych np. znowu dyskutuje się o prawie do aborcji. Najgłośniej krzyczą wtedy ludzie właśnie reprezentujący skrajne poglądy - konserwatywne lub lewicowe. Osoby oddalone od ideologicznych biegunów, stojące raczej w centrum często aby sprzeciwić się biegunowi, który bardziej im nie odpowiada, zaczynają zbliżać się lub nawet stawać, na biegunie mu przeciwnym. W ten sposób sporo ludzi sprzeciwiających się np. klerykalizacji, choć nie popiera działań lewicy, zaczyna popierać biegun lewicowy (antyklerykalny ponoć), a popierając go - zaczyna z czasem potakiwać innym lewicowym pomysłom, na które wcześniej by się nie zgodzili. Takie postawy prowadzą do ubożenia światopoglądowego społeczeństwa, programów politycznych i skrajnie głupich rozwiązań.

Tak w ogóle, to śmieszne a jednocześnie smutne jest w tym konflikcie to, że każda grupa często wytyka drugiej (zwykle słusznie) fanatyzm, niezrozumienie, zaślepienie, kłamstwa czy narzucanie siłą rozwiązań - nie zważając na to, że sama postępuje tak samo.

Na bazie mechanizmów pierwszego zjawiska, pojawia się drugi problem - dotyczący samego patrzenia jednych ludzi, na ludzi o innych poglądach. Często sympatycy lewicy, która chce całkowitej legalizacji aborcji, gdy mają kontakt z przeciwnikiem tej legalizacji (niekoniecznie konserwatystą - całkowitym przeciwnikiem aborcji) albo też przeciwnikiem refundacji antykoncepcji z budżetu państwa, od razu, bez sprawdzenia słuszności argumentów - klasyfikują go: "katolicki fanatyk", "moher" itp.
Z drugiej strony, gdy osoba nie będąca nawet sympatykiem lewicy, krytykuje Kościół, prokatolickie działania polityków - od razu jest klasyfikowana przez katolickich konserwatystów jako "lewak" czy nawet "komunista".

Jedna i druga strona nie bierze pod uwagę definicji, znaczenia określenia, kryteriów jakie powinna dana osoba spełnić, by można było o niej powiedzieć w określony sposób (lewak, konserwatysta). Wystarczy, że w jakimś jednym punkcie ma podobny pogląd (chociaż inaczej motywowany) jak przeciwna ideologicznie grupa, by taką osobę automatycznie zaklasyfikować do tej grupy.

Mnie samego nie raz z powyższych powodów nazywano "katolickim fanatykiem" - choć jestem ateistą, albo też "lewakiem" - choć nie jestem socjalistą, jestem przeciwnikiem państwa opiekuńczego.

Takie odgórne klasyfikowanie "jak nie jest z nami, więc jest na pewno z nimi" jest oznaką fanatyzmu, spłyconego rozumowania i zawężonego widzenia sytuacji (coś jest czarne albo białe - inne kolory nie istnieją). Ograniczone postrzeganie i rozumowanie zaś może skutkować prostackimi, nietrafnymi i nierzadko "bolesnymi" rozwiązaniami. Jest także pozywką dla demagogów.

Tego typu klasyfikacja jest skutecznym narzędziem samonakręcającej się społecznej propagandy (a często propagandy w ogóle) - jeżeli ktoś głosi coś niewygodnego dla jednej grupy, to wystarczy zarzucić, że należy do strony przeciwnej - nawet jeżeli nie należy, albo jest "swój" - bo niezależnie od tego kim jest, grupa uzna go za wroga, którego słowa należy całkowicie zignorować a z nim samym walczyć.
Daje więc to możliwość walki z "inaczej niż trzeba" myślącymi oraz uodparnia własną grupę na zasadność argumentów jakichkolwiek przeciwników - "po co go słuchać, nie ma racji bo (i tylko dlatego) jest pewnie z tamtymi".
09 lipca 2008, KRYTYK - Onet.pl Blog

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz