Kiedy czyta się te pierwsze zdania, wszystko brzmi spokojnie, nostalgicznie, komfortowo.
Światełko zapaliło się u mnie dopiero przy słowach "... w Polsce, czyli nigdzie." Wiem, wiem, to nie znaczy nigdzie "tak w ogóle", to znaczy nigdzie - dla autora. Jednak światełko już błysnęło. Potem walnęła burza z piorunami.
"Wyjeżdżało się - kto przez Niemcy, kto przez Grecję, kto przez Traiskirchen - w innych czasach. W innej fazie życia. Na emigracji zajęliśmy się swoimi sprawami - praca, studia, życie, rodzina, dom, dzieci. A teraz na czyjeś życzenie - szydercze, albo i w dobrej wierze wypowiedziane - miałbym to wszystko cisnąć w kąt i popędzić do dziwnego kraju na drugim końcu świata, żeby tam jeszcze raz zaczynać wszystko od początku? A z jakiego właściwie powodu? Bo tam nadal mają "Latarnika" w spisie lektur szkolnych? Bo tam właśnie ojciec matkę, wiele lat temu?
Co z tego? Ojciec i matka nie żyją. Przyjaciele lat młodości dawno zajęli się wlasnymi sprawami. Ja mam całkiem inne priorytety niż 25 lat temu. Mile wspominane lata studenckie już nie wrócą. Długonoga brunetka z akademika na Placu Narutowicza, moje najlepsze wspomnienie z PRL, ma dziś żylaki, dorosłe dzieci i męża alkoholika. Twarz ma o dziesięć lat starszą niż jej - i mój - rzeczywisty wiek. Dla moich dzieci, Polska jest egzotyczna jak Uganda. Z tym, że kiedy byłem dwa lata temu w Ugandzie, to nikt tam nie rzucał w moją strone mrocznych aluzji, że jak się Ugandzie tak spodoba, to ugandyjska straż graniczna mnie bez ugandyjskiego paszportu z powrotem do domu nie wypuści, bo maja takie jedno ugandyjskie prawo, które im na to pozwala.
Po co zatem właściwie miałbym "wracać do Ojczyzny"?
Żeby się tam dać obłupić specom od odłączania gotówki od sarenki? Wrócić z kraju, w którym nie ma dowodów osobistych ani systemu meldunkowego - do kolejek w urzędach, które musiałbym kolejno przekonać, że choć nie mam PESELu, NIPu, PITu, dowodu osobistego, polskiego paszportu, meldunku ani książeczki wojskowej, to istnieję? Że nie jestem wielbłądem? Że żadne podatki wstecz się ode mnie nie należą, bo ostatnie 25 lat to nie był żaden 'okres czasowego przebywania za granicą'?
Żeby odbyć spowiedź generalną u majorów z WKU i błagać o rozgrzeszenie i przeniesienie do rezerwy? A jak nie wybłagam, to odsiedzieć dwa lata w więzieniu - za swoje postanowienie sprzed ćwierć wieku, że prędzej wyemigruję z Polski, niż zgodzę się maszerować na Paryż czy Kopenhagę ramię w ramię z bratnią Armią Radziecką, przysiągłszy jej braterską lojalność.
Pomimo członkostwa NATO, polska armia jest nadal poborowa. Nie było i nie ma w Polsce ani abolicji, ani przedawnienia zbrodniczego czynu uchylania się przed 1989 rokiem od służby w Ludowym Wojsku Polskim, armii członkowskiej Układu Warszawskiego. Generałów i pułkowników jest w Polsce podobno więcej niż w razem wziętych armiach Niemiec i Francji. Podległość powszechnemu obowiązkowi obrony przedłużono ostatnio do 60 roku życia. W militarystyczno-patriotycznej atmosferze kraju, WKU albo mi odpuści, albo mi nie odpuści, a jakoś nie mam ochoty rozsztrzygać tego dylematu drogą eksperymentu na własnej rzyci.
Zamieszkać w kraju, gdzie nikogo nie interesują realia, a wszystkich tematy zastępcze? W kraju, w którym wre permanentna debata o sposobach rozwiązywania problemów, jakie tu rozwiązano przed pierwszą wojną światową? Żeby dostarczać rozrywki miejscowemu gówniarstwu moją nieporadnością w ich rzeczywistości - taką samą, jak ich nieporadność w mojej?" Stary Wiarus, salon24cdn...
Non, rien de rien.
OdpowiedzUsuńPistacjowe światełko « Unwanted Twice
OdpowiedzUsuńrien de rien, merde alors!
OdpowiedzUsuń