niedziela, 23 sierpnia 2009

"Córka pani Heni" czyli profesor ma rację

Pani Henia, była dozorczyni, obecnie na emeryturze, opowiada mi przy każdym spotkaniu na ulicy, jak to jej córka nie może się po prostu opędzić od pracy. I ona (ta córka) nic nie robi tylko zmienia i zmienia. Z gorszej, zawsze na lepszą. I ledwo gdzieś pójdzie, to zaraz chce jej się czegoś innego, a wszyscy ją błagają, żeby nie odchodziła. Dawni szefowie wydzwaniają bez przerwy i pytają czy przypadkiem ona pracy nie szuka. Bo każdy by ją zaraz wziął (znaczy do pracy) i to na lepszych warunkach, co poprzednio. Pani Henia próbuje córce wytłumaczyć, że tak nie można, bo się tamta w końcu doigra i zostanie na lodzie, ale gdzie tam. Jak grochem o ścianę. O, teraz znowu zmieniła. W tamtej, ostatniej jest oficjalnie jeszcze na urlopie, ale tak po prawdzie, to już zaczęła w nowej firmie. Zaproponowali jej mniej odpowiedzialności, podwójną pensję, samochód służbowy i coś tam jeszcze, pani Henia nie pamiętała dokładnie. Aaa, zdaje się, że ten, że komórkę, taką ze wszystkimi tymi, no z tym, jak mu tam... Z majlem, z radiem, nawet, że zdjęcia robi takie, co widać od razu - jak w telewizji.

- A pani ciągle szuka? I co? I nic?

Ano właśnie. Szukam, nawet pół etatu. Szukam głównie tam, gdzie przydatna jest znajomość języka francuskiego i angielskiego w kontaktach z ludźmi. Wysłałam ponad 250 ofert w odpowiedzi na ogłoszenia prasowe i internetowe. Nie otrzymałam ani jednego zaproszenia na wstępne spotkanie. Cisza.

Pani Henia tylko wzruszyła ramionami i powiedziała dokładnie to samo, co profesor Janusz Czapiński postuluje w swoich naukowych hipotezach:

- Tak z ulicy? Pani, ja to bym kogoś nieznajomego nigdy nie wzięła do pracy. A ja wiem, co to za numer? Jeszcze człowieka oszuka i tyle. Pani, toż to trzeba najpierw kogoś znać, inaczej nie da rady.

piątek, 21 sierpnia 2009

Brak zaufania...

Prof. Czapiński: Polsce grozi brak rozwoju

Katarzyna Growiec
2009-08-01, ostatnia aktualizacja 2009-08-01 12:26

Trzeba pamiętać, że do wyczerpania się potencjału rozwojowego Polski w oparciu o kapitał ludzki zostało może jakieś 10 lat. W tym czasie świat się nasyci naszymi łopatami do zgarniania śniegu i o nas zapomni. - uważa profesor Janusz Czapińskim, psycholog społeczny


Janusz Czapiński, twórca Diagnozy 2009
Fot. Adam Kozak / AG
Janusz Czapiński, twórca Diagnozy 2009


- Dlaczego uważa Pan, że rozwój ekonomiczny Polski zostanie zahamowany w najbliższym czasie?

- Do takiego wniosku doprowadziła mnie analiza danych z badań międzynarodowych m.in. European Social Survey i World Value Survey. Analizując te dane, zauważyłem, że inne czynniki decydują o wzroście PKB w krajach biednych, a inne w - bogatych.

- Czy do tej pory jakoś inaczej wyjaśniano wzrost dochodu narodowego i rozwój gospodarki?

- Ekonomiści wyróżniali trzy rodzaje kapitału, które są odpowiedzialne za rozwój gospodarki kraju - kapitał fizyczny, czyli pieniądze, grunty, maszyny, kapitał ludzki i kapitał społeczny.
- Czy się różni kapitał ludzki od społecznego?

Przez kapitał ludzki ekonomiści rozumieli w połowie ubiegłego wieku poziom wykształcenia ludzi, ich mobilność oraz doświadczenie zawodowe. Z czasem ten kapitał został poszerzony o czynniki takie jak zdrowie - zarówno fizyczne jak i psychiczne a także motywacja do pracy - czynnik czysto psychologiczny. Kapitał społeczny zainteresował ich najpóźniej, ponieważ modele budowane w oparciu o poprzednie dwa rodzaje kapitałów słabo tłumaczyły, dlaczego jedne kraje rozwijają się dobrze, a inne w ogóle się nie rozwijają,

Przez kapitał społeczny rozumiem zaufanie społeczne, skłonność do stowarzyszania się tj. samoorganizacji społeczeństwa, gotowość do działania na rzecz innych ludzi, obecność zjawisk korupcyjnych w danym kraju i etykę korporacyjną. Niezależnie od tego, który z powyższych czynników brałem w moich badaniach pod uwagę, wyniki były takie same.

- Jakie?

Otóż, w krajach ubogich tj. w takich, w których PKB na mieszkańca jest dzisiaj poniżej 16-17 tys. dolarów amerykańskich, o tym czy w przyszłości będą się one rozwijać ekonomicznie i w jakim tempie, decyduje wykształcenie obywateli. Im więcej obywatele tych krajów inwestują w wykształcenie - bez względu czy inwestują w prywatne szkolnictwo czy w bezpłatny dostęp do szkolnictwa - tym lepsze są perspektywy rozwojowe dla kraju. Natomiast w krajach bogatych tj. z PKB na mieszkańca powyżej 16-17 tys. dolarów amerykańskich na mieszkańca, dalsze inwestowanie w wykształcenie już nie przesądza o tym, czy kraj będzie się dalej rozwijał ekonomicznie.

- To co w takim razie decyduje o rozwoju i konkurencyjności krajów bogatych?

- Decyduje kapitał społeczny. W krajach rozwiniętych o sukcesie decyduje nie to, co ludzie mają w głowach, ale to, co jest między ludźmi - decyduje jakość relacji społecznych. Im większe zaufanie społeczne, im większa gotowość do współpracy, im mniej korupcji, tym lepsze perspektywy rozwojowe. Każdy z tych elementów wyjaśnia połowę dynamiki dalszego rozwoju.

W podobnej proporcji w krajach ubogich o szansie rozwoju decyduje to, co ludzie mają w głowie - wykształcenie, przygotowanie do zawodu, motywacja do pracy, to czy są zdrowi. W krajach biednych motorem rozwoju ekonomicznego jest kapitał ludzki, a w krajach bogatych jego miejsce zajmuje kapitał społeczny.

- To jak ludzie odnoszą się do siebie nawzajem ma tak bardzo duże znaczenie dla perspektyw ekonomicznego rozwoju kraju?

- Jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie nie mam, ale można wyróżnić kilka efektów lepszych relacji między ludźmi i ich bezpośredni wpływ na warunki ekonomiczne.

- Jakie to efekty?

- Pierwszy efekt - bardzo ważny - to obniżenie kosztów transakcji w biznesie. Ludzie, którzy mają do siebie zaufanie i potrafią negocjować, dobijają interesu w znacznie krótszym czasie niż, gdy podejrzliwie i wstrzemięźliwie podchodzą do ofert biznesowych. Po drugie dobre relacje zapewniają one lepszy i szybszy obieg informacji. Także szybszy obieg informacji w ramach dużych firm, które składają się z wielu departamentów. Trzeci efekt, to jest po prostu uruchomienie twórczości. Można nie ufając nikomu, produkować wyśmienite łopaty do zgarniania śniegu. Proste produkty można wytwarzać w kraju, w którym jest bardzo niski kapitał społeczny i na tym zarabiać. Ale jeśli chcielibyśmy zająć się produkcją hi-tech, albo wprowadzić na światowy rynek własny produkt - jak Finlandia Nokię - to potrzebne jest do tego wzajemne zaufanie, umiejętność współpracy, atmosfera, że mamy pewną pracę i łatwo dostaniemy informację, której szukamy. I że - wreszcie - nasz genialny pomysł zostanie doceniony i wdrożony do produkcji, że zawistnicy nie zniechęcą nas do twórczej pracy.

- Mówi Pan, że ważny czynnik związany z kapitałem społecznym to jest czystość reguł gry. Co przez to należy rozumieć?

- To oznacza zarówno brak przyzwolenia na korupcję jak i wysoką etykę korporacyjną. W krajach, w których jest wysoki kapitał społeczny, przetargi trwają krótko bez ciągłego odwoływania się od decyzji wszystkich tych, których w jakimkolwiek stopniu sprawa dotyczy. To wyjaśnia dlaczego w Polsce przez ostatnie 20 lat, mimo niezwykłej zaradności i pracowitości Polaków, nie udało się tak naprawdę zrealizować żadnego wielkiego projektu publicznego.

- Ale próbujemy...

- W Polsce państwo nie ma zdolności inwestowania pieniędzy, które zbiera od obywateli w postaci podatków. Państwo zbiera te pieniądze tak naprawdę po to, żeby je redystrybuować, żeby wziąć z jednego miejsca i dać w inne miejsce. Ale państwo powinno mieć zdolność inwestowania pieniędzy obywateli. Nie potrafi tego nie dlatego, że urzędnicy są opieszali, ale dlatego, że żaden duży projekt inwestycyjny państwa nie ma szans na szybką realizację i urzędnicy o tym wiedzą. W związku z tym działają tak, jakby ten projekt był z góry skazany na niepowodzenie.

Trzeba pamiętać, że do wyczerpania się potencjału rozwojowego Polski w oparciu o kapitał ludzki zostało może jakieś 10 lat. W tym czasie świat się nasyci naszymi łopatami do zgarniania śniegu i o nas zapomni.

- Czy uda się przez najbliższe 10 lat rozwinąć kapitał społeczny na tyle, żeby polska gospodarka była bardziej innowacyjna?

- Szanse na rozwój kapitału społecznego, który jest niezbędny do rozwoju bogatych krajów, są nikłe w Polce, bo kapitał społeczny jest uwarunkowany kulturowo, a w tym obszarze kultury - stosunku człowieka do człowieka - w Polsce zmiany są albo żadne albo dostrzegalne jedynie z pomocą silnie powiększającej lupy.

- Polacy są generalnie do obcych uprzedzeni.

- Badacze mówią, że Polacy są uprzedzeni wobec przedstawicieli innych grup etnicznych, ras czy wyznawców innych religii, ale moim zadaniem Polacy są uprzedzeni tak samo do innych Polaków - nawet swoich sąsiadów. Wspólnym elementem tych uprzedzeń jest bowiem brak zaufania, który jest w Polsce dojmujący. Polak ma dokładnie tak samo niewielkie zaufanie do innego Polaka jak do Kazacha czy do osoby prawosławnej. Polak tak samo się boi, że go oszuka inny Polak jak boi się, że go oszuka Niemiec, Ukrainiec czy Rosjanin
Kim jest więc "obcy" dla Polaka?

- Dla Polaka "obcy" jest każdy ten, kto jest spoza rodziny i kogo nie zna się od lat i nie uznało za sprawdzonego i lojalnego przyjaciela - a to jest dość wąskie grono osób!

- Dlaczego w Polsce "swój" to tylko członek rodziny lub osoba, którą zna się od lat?

- Podobnie jest w całym naszym regionie - w Europie Środkowo-Wschodniej. Ale i tak Polska się wyróżnia in minus na tle innych krajów regionu, więc można powiedzieć, że niskie zaufanie w Polsce naprawdę jest fenomenem. Nie jestem historykiem więc trudno byłoby mi analizować jakie były losy polskiej mentalności w tym względzie, poczynając od założenia państwa polskiego. Warto jednak zwrócić uwagę na kilka instytucji regulujących życie społeczne, odróżniających Polskę od innych państw, jak liberum veto. Liberum veto oznaczało przyznanie pojedynczym przedstawicielom parlamentarnym, prawa które sprawiało, że nawet najlepsze pomysły w imię dobra wspólnego, mogły zostać utrącone. I choć instytucja ta nie była nadużywana, to istotne jest, że w ogóle znalazł się taki kraj na świecie, w którym wymyślono, że jeden człowiek może mieć ważniejszy głos od demokratycznej większości. Prawo takie niejako promowało prawo jednostki ponad dobrem wspólnym.

- Dzisiaj się mówi, że polskie społeczeństwo jest społeczeństwem chłopskim.

- Ja bym dodał, że to jest społeczeństwo w dużej mierze chłopskie rzeczywiście, ale z mentalnością sarmacką. Chłopi przejęli sposób patrzenia na świat od swoich byłych panów czyli szlachty. Patrzą kategoriami własnego podwórka i w ogóle nie widzą związku między tym, co się dzieje na własnych 100 hektarach a tym, co się dzieje w okolicy, a już zwłaszcza - co się dzieje w całym organizmie zwanym państwem.

- Co można Pana zdaniem zrobić, aby nauczyć ludzi otwartości i współpracy?

- Utrwalanie sytuacji, kiedy pojedynczy obywatel nie dostrzega korzyści płynących ze współpracy z innymi, trwało w Polsce przez całe wieki i nie da się łatwo namówić nas do tego, abyśmy byli przyjacielsko nastawieni do innych Polaków - także tych spoza rodziny i przyjaciół. Żebyśmy zaczynali każdy nowy kontakt z założeniem, że druga osoba jest uczciwa i ma dobre intencje. Trzeba się do tego zabrać systemowo i edukować dzieci od najmłodszych lat, żeby pokazać im, że ze współpracy między ludźmi płynie ogromna korzyść i radość.

- Bo dorosłych Polaków nikt na inną modłę już nie przerobi?

- Dokładnie, trzeba więc zacząć od najmłodszych - 3-4- latków. W tym celu trzeba by było stworzyć miejsca w przedszkolach dla wszystkich 3-latków, tak jak w krajach skandynawskich, które są krajami, gdzie ludzie najbardziej sobie ufają spośród wszystkich krajów na świecie. I najważniejsze: trzeba zmienić filozofię funkcjonowania polskiej szkoły - dlaczego wszystkie zadania mają być zlecane do wykonania samodzielnego a nie w grupach?

- Pewnie nauczyciele obawiają się, że słabi uczniowie będą wykorzystywać zdolniejszych i podłączą się pod ich sukces.

- To są argumenty, które słyszałem od urzędników ministerialnych i nauczycieli - obawa o "pasażerów na gapę". Ale moim zdaniem niech by i byli tacy "pasażerowie na gapę", ale tu chodzi o korzyść narodową! A nie o to, że Jaś czy Karol będzie dostawał dobre oceny mimo tego, że sam się nie przyłoży do zbiorowej pracy. W późniejszym życiu, jak Jaś z Karolem pójdą do pracy, dostaną wypłatę dokładnie taką, na jaką zasługują. Zresztą wcześniej zewnętrzne egzaminy dobrze zweryfikują, kto się przykładał do zespołowej roboty a kto nie. I sam Jaś zorientuje się w pewnym momencie, że w jego własnym interesie jest, aby zakasać rękawy, bo inaczej marnie skończy.

- Czego dobrego dla kraju nauczy ich grupowa praca? Brzmi trochę jak dobrze znany nam kolektyw...

- Zbiorowe zadania w szkole pokazują jaka jest korzyść ze współpracy; z reguły zadanie będzie bowiem dobrze wykonane, ale trud jaki każdy z uczniów będzie musiał w nie włożyć będzie znacznie mniejszy niż gdyby każdy pracował indywidualnie. To jest odkrycie na miarę przewrotu kopernikańskiego w umysłach małych Polaków. Korzyścią z takich zajęć - oprócz ograniczenia szkolnej nudy - jest nabycie umiejętności społecznych jak negocjowanie z innymi, uczenie się jak załatwia się sprawy z ludźmi, a nie tylko jak się załatwia sprawy z kredą w ręku przy tablicy. W ten sposób dzieci nabędą wiedzę społeczną - że różni ludzie są różni, że mogą mieć różne potrzeby i interesy. To jest pierwszy krok do osłabienia uprzedzeń wobec tych, którzy prezentują inne zdanie wobec mojego. Dzieci nauczą się, że informacjami można się wymieniać i to nie jest tak, że jak ja udzielam komuś informacji, to mi ubywa wiedzy i coś tracę.

- Wydaje się, że Polakom jest łatwiej działać wspólnie, gdy walczą przeciw wspólnemu wrogowi czy odebraniu przywilejów. Nie mamy natomiast pozytywnych wizji, aby zmienić dobre na jeszcze lepsze. Dlaczego tak jest?

- To jest bardzo głęboko związane właśnie z zaufaniem społecznym. Jeśli ja mam niskie zaufanie do Pana B, ale widzę, że mamy wspólnego wroga - Pana C, to ja mogę warunkowo zaufać Panu B, bo jestem przekonany, że łączy nas wspólny interes. Tym interesem jest odsunięcie zagrożenia ze strony Pana C. To jest zaufanie warunkowe i wyspecyfikowane - ograniczone do jednej konkretnej sprawy do załatwienia. Niemal ze 100% pewnością w Polsce działa takie warunkowe zaufanie, że w obliczu wspólnego wroga możemy się szybko zjednoczyć, wziąć kije i przepędzić Pana C. I tak powstała i funkcjonowała "Solidarność". Gdy zniknął wspólny wróg, natychmiast przestało być istotne to warunkowe zaufanie, bo już nie było wiadomo jakie ludzie mają interesy - te pozytywne.

- Tym, co nas łączy może być nie tylko wspólny wróg?

- Tak, to może być też wspólna żałoba. Na przykład po śmierci Jana Pawła II doświadczyliśmy w Polsce takiego zjawiska. Jednak mam wrażenie, że fakt, że ludzie zaczęli się spontanicznie gromadzić w miejscach publicznych, zapalać świece, modlić się, nie szedł wcale w parze z trwałym otwarciem się na drugą osobę. Otworzyliśmy się tylko o tyle, o ile wspólnie płakaliśmy, ale to nie znaczy, że generalnie zaufaliśmy tym, z którymi dzieliliśmy smutek.

- Skończył się płacz i niestety wróciliśmy do stylu dawnych relacji - podszytych nieufnością?

Niestety, ani doświadczenie "Solidarności", ani żałoby po śmierci Jana Pawła II niczego nie wniosły do naszego kapitału społecznego. Być może tylko pokazały, że jest także w Polsce potencjał wspólnotowy. Tylko trzeba ten potencjał z negatywnego - zwróconego przeciwko wspólnemu wrogowi - komunie czy śmierci - zamienić w pozytywny. Tylko, że to jest trudne i niesłychanie żmudne. Innymi słowy, kapitał społeczny jest budowany na relacjach, w których przyjmujemy, że mamy wspólny pozytywny cel.

czwartek, 20 sierpnia 2009

Praca "do śmierci", nie straszna mi

Zaczęło się pomstowanie, bo w mediach podali, że wiek emerytalny może zostać przesunięty do 67 roku życia. Gdyby ludzie lubili swoją pracę, a może nawet (co jo godom!) byliby z niej dumni, sami chcieliby pracować jak najdłużej - "ile sił i zdrowia starczy" (fala wody na mój młyn.)

Badania naukowe wykazały już dawno, że liczba chorób, załamań nerwowych i zgonów wzrasta (bodajże szczególnie u Panów?) w momencie przejścia na emeryturę. I to nie dlatego, że padają ze zmęczenia po ciężkiej pracy (choć takie wypadki też się zdarzają, tego nie kwestionuję). Głównym powodem jest: brak projektu na wypełnienie wolnego czasu, poczucie: osamotnienia, bez przynależności, bez użyteczności. Izolacja. Wtedy zdrowie psychiczne i fizyczne gwałtownie podupada, a jedno z drugiego najczęściej wynika. Linki do publikacji badań postaram się znaleźć (dla porządku). Wniosek: przy pracy źle, bez pracy jeszcze gorzej. Podobnie jest w dzieciństwie: nuda i brak zajęcia powodują zły nastrój i nieznośne zachowanie. Zabawa dla dziecka stanowi idealne preludium do lukratywnej zabawy (pracy?) w życiu dorosłym.

Zmieńmy swoje nastawienie. Przestańmy gloryfikować świętowanie, które w praktyce i tak niewiele ma wspólnego z duchowym wyciszeniem czy refleksją. Czyż pracowitość nie jest cnotą? Niestety, w dzisiejszych czasach - adekwatna do umiejętności praca, stała się przywilejem. To trzeba zmienić.

Nie wszyscy muszą kończyć wyższe studia, bo nie każdy się do tego nadaje i nie każdy tego naprawdę chce. Każdy jedynie powinien mieć taką możliwość, a w jaki sposób ją wykorzysta, to już jego sprawa. Są jeszcze technika, szkoły zawodowe, które mogłyby kojarzyć się z nauką dobrego fachu i lukratywnością, a nie z jednopłatowym mózgiem łobuza.

Uczmy dzieci odpowiedzialności za swój los. Uświadamiajmy, że ulica przed domem, to jak korytarz we własnym mieszkaniu: też trzeba posprzątać, naprawić, uszanować. Emerytura - jeśli chcesz dłubać w nosie przedwcześnie - zapracuj i zainwestuj, a potem sam ją sobie sfinansuj.

Ja widzę jeszcze inny problem, trywialny aż do bólu. Ludzie przed 50-ką nie mogą znaleźć pracy, a często bardzo tego pragną i potrzebują. Minister Boni dużo mówił o programie "50 +" jakiś czas temu, ale nagle wszystko ucichło. Dlaczego? Czy "problem" został zażegnany? Ja wcale nie marzę o emeryturze. Chcę dla siebie godnej pracy i to jak najdłużej. Czyżbym była w tym osamotniona?

Spacerkiem po blogowisku



Podejrzane na blogu http://albenegre.blogspot.com

środa, 12 sierpnia 2009

Ot i samo życie...

Na portalu kontrowersje.net, Pani Teresa Stachurska napisała przed paroma minutami:

Wielka prośba
U Pani Alicji Tysiąc - http://www.polityka.pl/julka-i-my/Text01,933,270633,18/ nadal wielka bieda, nadal nie stać tę rodzinę by opłacać czynsz, rachunki za prąd jak i gaz. Całych dochodów z tytuły renty, zasiłku dla osób wymagających opieki ze względu na stan zdrowia (153 zł) i zasiłku rodzinnego łącznie Pani Alicja ma 700 zł/m-c, co nie wystarcza nawet na żywność, nie mówiąc o pozostałych kosztach związanych z utrzymaniem mieszkania, utrzymania i edukacji dzieci, itd.
Na dniach nowy rok szkolny, podręczniki i inne pomoce szkolne drogie (dla trojga dzieci - 1306 zł), dzieci potrzebują też biletów miesięcznych na dojazdy do szkoły (dwoje starszych dostało się do dobrego Liceum, co mnie ogromnie ujęło, bo ich warunki bytowe nie były jak i nie są sprzyjające), buty (konieczne, bo o ile można nosić używaną odzież to butów raczej nie).
Dostała Pani Alicja wreszcie mieszkanie, które nie jest zagrzybione, jednak niewiele z mebli z poprzedniego (ze względu na zniszczenie ich grzybem) dało się przenieść, więc potrzeba szafek do kuchni, szafy, karnisz, stolików, czy biurek dzieciom by miały przy czym odrabiać lekcje, jakieś półki na książki.
Ważną pozycją w budżecie rodziny są leki, szczególnie te których nie można przerwać - ponad 200 zł na miesiąc.
Słowem jest bardzo ciężko i jedyne co można to prosić o pomoc ludzi dobrej woli, co niniejszym czynię mając nadzieję że ta prośba zostanie podana dalej.
Konto na które można wpłacić pieniądze, to:
Alicja Tysiąc
Bank Handlowy
ul. Senatorska 16, 00-923 Warszawa
nr. konta: 26 1030 0019 0109 8518 0136 2604
Mam z Panią Alicją kontakt i wiem, jak bardzo nie do pozazdroszczenia jest Jej sytuacja. Żałuję że nie jestem w stanie jej problemom zaradzić samodzielnie, bo to by wiele spraw uprościło.
Teresa Stachurska

wtorek, 11 sierpnia 2009

Kontrmanifestacja - Wyzwolenie Madonny

@Brunea podrzuciła mi ciekawy link: http://wyzwoleniemadonny.wordpress.com/

Świetna inicjatywa, popieram!

P.S. @Brunea, dzięki :)

niedziela, 9 sierpnia 2009

Pies ogrodnika

Kamil Dąbrowa (Radio TOKfm) rozmawiał dziś rano z Karoliną Domagalską i Zuzanną Kisielewską, które napisały artykuł/reportaż pt."Wrota Europy". Zwiedziły razem nadmorskie wybrzeże Bułgarii, opowiadały na żywo swoje wrażenia, a do mnie wróciły wspomnienia z dzieciństwa. Zapachniały brzoskwinie i czuszki, owczy ser, bułgarskie przyprawy. Zachciało mi się wskoczyć do samolotu i polecieć do Warny, a potem wodolotem - do Sozopola. Nie próbuję tak zwanego "przygrywania na skrzypcach", ale teraz naprawdę nie mogę tego zrobić. Z różnych powodów. To nic strasznego, mam co jeść, mam gdzie spać. Polecę sobie innym razem. Wszystko byłoby OK: spokój, sierpniowy poranek, sielanka.

Jednak w chwilę potem trafił mnie jasny szlag: 3,8 mln złotych wydaliśmy w ostatniej kadencji Parlamentu na służbowe podróże zagraniczne dla 316 posłów. W żółtej koszulce lidera prowadzi poseł Tadeusz Iwiński - 47 wyjazdów (patrz www.gholub.blogspot.com)

Po co? Na co? Dlaczego? Z jakim efektem dla NAS? Tajemnica.

Miotam się wściekle po domu, szczerzę zęby i warczę. Uwaga, bez kija nie podchodź, bo od dziś rana jestem jak pies ogrodnika. Nieracjonalnie, bezsilnie wkurwiony zwierz.