Zaczęło się w sierpniu tego roku. Artykuły w gazetach i opis na stronie internetowej urzędu wskazują, że bezrobotny ma obecnie multum możliwości i otrzymuje niebywałe wsparcie od kompetentnych i życzliwych mu urzędników. Przez pięć lat starałam się ambitnie dawać sobie radę sama, ale tego lata podłamałam się lekko i za namową znajomych zgłosiłam się do stołecznego urzędu. Nie chodziło mi o pieniądze, ale o to cholerne ubezpieczenie zdrowotne oraz "wsparcie kompetentnych urzędników."
- Może ktoś mi jednak pomoże i wskaże w sposób profesjonalny i obiektywny, co ja ciągle robię źle? - pomyślałam i pojechałam się zarejestrować.
CDN...
Całe doświadczenie jest raczej mało budujące. Większość klientów (nie wszyscy) zrobiła na mnie wrażenie stałych bywalców, zalatujących browarem bez względu na porę dnia. Urzędnicy zachowują się jakby byli specjalnie szkoleni w zniechęcaniu ludzi do siebie i całej placówki. Panująca atmosfera zalutuje wrogością i nieufnością. Ubikacja jest jedna dla wszystkich i wzywa o pomstę do nieba. Jeśli tylko można, to radzę omijać szerokim kołem. Na wsparcie nie ma co liczyć i wychodzi człowiek bardziej przygnębiony niż przyszedł. Nie polecam.
środa, 30 listopada 2011
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Jestem pewna, ze wszystko robisz dobrze, problem pewnie lezy w interpretacji dokumentow, bo tam nie pisze to co pisze, tylko to co ustawodawca, a czasem PANI BIURWA miala na mysli.
OdpowiedzUsuńI wtedy traci czarodziejem...
Powodzenia!!
Chodziło mi o to, żeby się dowiedzieć co takiego robię źle, że np. wysyłając ponad 300 odpowiedzi na oferty pracy, odpowiedziała mi tylko jedna instytucja. Dowiedziałam się, że to wina mojego CV. Ciekawe, że to samo CV w wersji francuskiej umożliwiało mi w Genewie spotkania i w efekcie - zatrudnienie. Może nie powinnam była tłumaczyć na polski?
OdpowiedzUsuńHej!
OdpowiedzUsuńJestem tu po raz pierwszy. Temat jaki poruszasz wydaje mi się interesujący. Ja byłem zarejestrowany dwa razy na stołecznym pośredniaku. I ANI RAZU NIE OTRZYMAŁEM żadnej propozycji pracy! Owszem zasiłek pobierałem przez 10 miesięcy. Na kurs żadem mnie nie skierowali. Urzędniczka powiedziała mi dosłownie: "A to panu i tak nic nie da"
Każdą pracę i ta co mam dzisiaj znajdywałem sam.
Kosmito. Dodam Ciebie do obserwowanych blogów. Proszę zrób to samo.
Pozdrawiam serdecznie
Vojtek nie kosmita:)
Dużo się obiecywało emigrantom, żeby ich zachęcić do powrotu. Miały powstać struktury wspierające delikwentów, ale okazały się nieskuteczne. Miał powstać program wspierający recykling na rynku pracy "50+", ale już ślad po tym pomyśle zaginął. Jest za to sugestia na przyszłość, aby wiek emerytalny przesunąć do 67 roku życia. Teoretycznie znów brzmi rewelacyjnie, ale jak tego dokonać? Wszelka inicjatywa i przedsiębiorczość zabijane są w zalążku. To nie jest kraj dla ludzi normalnych, a jedynie dla urzędników.
OdpowiedzUsuńDrogi Pistacjowy Kosmito! jestesmy w podobnej sytuacji, wrocilam do Polski rok temu po ponad 30 latach zagranica(Wegry,Afryka, Kanada). Nie mialam wyboru:musialam wrocic ze wzgledu na moja matke.Obecnie mieszkamy razem w malym/duzym mieszkaniu i nie pracuje. Tez wybralam sie do Urzedu Pracy i dostalam formularze do wypelnienia. Nigdy tego nie zrobilam. Chcialabym miec chociaz ubezpieczenie zdrowotne. W Kanadzie kazdy obywatel ma ubezpieczenie zdrowotne i leki bezplatnie po 65 roku zycia, a tutaj nie ma NIC...Tylko w kolko gadaja o tym, i dalej NIC...
OdpowiedzUsuńWitaj Zuzu! Dziękuję za wizytę na moim blogu i za Twój komentarz. Widzę, że byłoby o czym pogadać przy dobrej herbacie! Zapraszam! Namawiam Cię też na pisanie bloga o Twoich codziennych wrażeniach po powrocie do Polski ( a jeśli już piszesz, to podaj, proszę, linka!)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Czesc Pistacjowy!
OdpowiedzUsuńNa Twojego bloga wpadlam przypadkiem i przeczytalam wiekszosc z Twoich postow.Ja jestem w Warszawie od kwietnia zeszlego roku(widocznie kwiecien to miesiac powrotow).Moje odczucia pokrywaja sie w wiekszosci z Twoimi. Mialam moje doswiadczenia w urzedach. Ale nie chce pisac blogu, bo wydaje mi sie to malo ciekawe dla innych. Ludzie zyjacy tutaj sa przyzwyczajeni do pewnego traktowania i uwazaja to za normalne. Pewnie moje rozwazania traktowali by jako tzw.dzielenie wlosa na czworo. A wiec cierpie w milczeniu i tylko od czasu do czasu wpadam w furie i wypuszczam z siebie potok niecenzurowanych slow ku przerazeniu mojej matki,ktora wychowala mnie na panienke z dobrego domu. Wtedy przywoluje sie do porzadku i przypominam sobie, ze co nas nie zniszczy to nas uczyni silniejszymi...
Ja pewnie tu dlugo nie zabawie, ale na razie jest jak jest.Przyjechalam tu w konkretnym celu( jestem jedynaczka, matka w wieku 83 lata i niedomaga, nie ma bliskiej rodziny, na ktorej moglaby polegac i nie chciala przyjechac do Kanady mimo ze papiery pobytowe juz byly wyrobione).
C'est la vie...
Zuzu, jestem zdania, że powinnaś pisać, bo masz lekkie pióro. Ludzi, którzy piszą szczerze o swoim pobycie w Polsce (chwilowym lub dłuższym) nie ma zbyt dużo, dlatego refleksje na ten temat są cenne i ważne. Nie będą one popularne, ale to chyba nie jest już takie istotne. Jeśli się zdecydujesz (never say never), ja będę z pewnością Twoim stałym czytelnikiem. Takie blogowanie ma również efekty terapeutyczne. A tak między nami, cały Twój życiorys brzmi niezwykle interesująco...
OdpowiedzUsuńNa tym poprzestanę, bo nie mam prawa wciskać się z buciorami w Twoje życie. Cieszę się, że do mnie zajrzałaś.
Pistacjowy, ale kogo to obchodzi? Moze Ciebie, bo mamy podobne zyciorysy.Wracamy do W-wy po ponad 30 latach spedzonych na obczyznie, ze wzgledu na naszych starych, schorowanych rodzicow. Trudno nam sie zaadoptowac do nowych warunkow. Ja nie mialam zadnych zludzen, wracajac tu.Prawde mowiac, nie myslalam, ze zostane w W-wie. Chcialam kupic mieszkanie w Budapeszcie i tam zamieszkac z matka( mieszkalysmy tam kiedys i tam chodzialm do szkoly). Juz mialam nagrana real estate agent, bilet lotniczy do Budapesztu i w ostatniej chwili moja matka zmienila zdanie. Wiedzialam zawsze, ze jest b.zwiazana z W-wa , jestesmy warszawiankami z dziada pradziada ,ale zawsze lubila i wspominala Budapeszt, gdzie spedzila kilka przyjemnych lat swojego zycia. A wiec zostalysmy w W-wie. I bede tu, dopoki musze byc. Jak mawial Doug, ojciec mojej kanadyjskiej przyjaciolki:when all you've got is lemons, make lemonade! And I am trying...
OdpowiedzUsuńSentencja Douga jest mi znajoma, choć mnie jakoś ta lemoniada wychodzi najczęściej cholernie kwaśna...Muszę próbować dalej, bo podobno "practice makes perfect", może któregoś dnia mi wyjdzie i da się wypić.
OdpowiedzUsuńJa nigdy nie szukalam pracy tutaj.Wyjechalam z Polski po maturze i wszystkie moje dyplomy sa zagraniczne. Domyslam sie, ze musialabym nostryfikowac dyplom, aby w ogole zaczac jakiekolwiek starania. Znajac powszechna antypatie polskich urzednikow , ciarki mnie przechodza,jak sobie pomysle, ze musialabym...
OdpowiedzUsuńMoja kolezanka ze szkolnej lawy, a obecnie profesor na UW, powiedziala mi wprost: nie ma szanse na prace tutaj, tylko po znajomosci (nie byla mowa o mnie, tylko jej corce, ktora w tym roku konczy psychologie spoleczna). A wiec tak bylo, jest i dlugo bedzie...Nie mam zludzen.
Mnie zajęło trochę czasu, ale już też nie mam żadnych.
Usuń