sobota, 24 grudnia 2011

Coś za coś

Jedynie w wieczór wigilijny mój idiotyczny powrót z emigracji nabiera jakiegoś konkretnego sensu. Zasiadam z rodzicami do skromnej kolacji podtrzymanej w tradycyjnym duchu i smaku.

Oni, z każdym rokiem powolniejsi, słabiej słyszący, częściej wszystko zapominający. Ja, smutna, pozbawiona jakiegokolwiek entuzjazmu, coraz bardziej zrezygnowana.

Dziś nie będę myślała o niepowodzeniach, ani o strachu przed przyszłością (jeśli takowa mnie czeka), ale postaram się być pogodna. Spróbuję nacieszyć się chwilą, bo jak mówi jeden z moich przyjaciół internautów: lepszych dni może już nie być.


10 komentarzy:

  1. Życzę ci wylosowania zielonej karty,

    A.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostatnio wpadł mi w ręce tekst: "pogoda ducha, umiar w jedzeniu oraz wypoczynek (szeroko pojęty, włączając w to wszelkie świętowanie) gwarantuje nam zdrowie i długie lata życia". Tekst porad XIX - wiecznych. Wszystkiego dobrego.

    OdpowiedzUsuń
  3. Drogi Pistacjowy! Wiem, ze spozniona jestem z tym postem, ale wlasnie "wpadlam" na Twoj blog wczoraj.
    Ja tez czesto(a ostatnio coraz czesciej) powtarzam sobie te fraze "cos za cos". Kiedy umarl moj ojciec, ponad 20 lat temu, bylam na dalekim kontynencie afrykanskim, zyjac sobie beztrosko pod upalnym sloncem Afryki, delektujac sie szumem oceanu i szumem palm,az tu ktoregos dnia przyszedl telegram od mojej matki z Warszawy. Przyniosla mi go moja kolezanka, gdyz byl wyslany do jej biura jako ze wtedy komunikacja za pomoca komputerow i telefonow byla bardzo trudna(byl to rok 1989). Ucieszylam sie z wizyty mojej kolezanki i wesolo z nia rozmawialam , nie znajac wlasciwego celu jej wizyty. W pewnym momencie widze, ze mojej kolezance siedzacej na przeciwko mnie na fotelu,zachodza oczy lzami.Wyciaga reke z kartka w moja strone i mowi" Nie wiem jak Ci to powiedziec". Biore kartke do reki i czytam: " Twoj ojciec umarl nagle. Pogrzeb za kilka dni. Jak nie mozesz, to nie przyjezdzaj". Przeczytalam pare razy, zanim w koncu do mnie dotarlo, ze ojciec umarl. Moja kolezanka szybko sie pozegnala i wyszla a ja dalej czytalam ten telegram, zwlaszcza te ostatnie slowa. Jak to nie przyjezdzaj? Moj ojciec umarl, a ja mam nie jechac na pogrzeb? Wtedy zdalam sobie sprawe, ze tak naprawde nie mam pieniedzy na bilet...Moze matka , wiedzac, o mojej slabej kondycji finansowej, dlatego napisala to ostatnie zdanie? Poruszylam niebo i ziemie, pozyczylam pieniadze i przylecialam do W-wy na pogrzeb mojego ojca. Z lotniska prosto do kosciola na msze, a potem na cmentarz... Matka wyslala przez moja kolezanke,ktora weszla po mnie na lotnisko, czarna bluzke i spodnice, myslac ze takowych moge nie posiadac.W taksowce, jadac z lotniska , przebralam sie w czarny attire, a kolezanka zszywala czarna spodnice na mnie, bo byla za szeroka( matka zapobiegliwie przeslala rowniez czarna nitke z igla).
    I tak oto skonczyly sie moje dni niebieskiego ptaka. Po powrocie do afrykanskiego kraju, zaczelam myslec "co dalej? jaka przyszlosc mnie tu czeka?Jaka emerytura? (tym bardziej ciagle slyszac slowa matki "a jak ty sobie, dziecko, tam wyrobisz emeryture???!!!).
    No i znowu zmienilam kurs, tym razem na polnoc i wyladowalam w Kanadzie, zeby wyrobic sobie godziwa emeryture. I wszystko szlo dobrze w tym kierunku, az pewnego dnia w czasie mojej rozmowy z matka przez telefon zdiagnozowalam ja ze ma udar. A wiec szybko zlikwidowalam dom, zlozylam moj dobytek na skladzie, zakonczylam prace, kupilam bilet dla mnie i moich kotow i zjawilam sie w W-wie.I tak tu sobie siedze juz prawie rok. Cos za cos...Cos za cos...

    OdpowiedzUsuń
  4. To jak fragment filmu w czarno białym kolorze.
    Jak sobie rodzisz na co dzień?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Radze sobie bardzo dobrze. Na szczescie nie musze pracowac. Moje kontakty z urzedami sa w duzej mierze juz za mna. Czeka mnie jeszcze rozprawa w Sadzie Rejonowym o uznanie mojego rozwodu kanadyjskiego, ktory odbyl sie w roku 1994.Polscy urzednicy beda sprawdzac czy wszystko odbylo sie zgodnie z prawem. Przetlumaczylam papiery rozwodowe na jezyk polski z pomoca tlumacza przysieglego(dobrze ze je mialam jeszcze), napisalam wniosek,dolaczylam skrocony akt malzenstwa z USC z ostanich 3 miesiecy, zrobilam po cztery kopie wszystkich dokumentow i tlumaczen jak wymagane(widocznie nie maja w biurze photokopiarek) i udalam sie z walizka pelna papierow do Sadow, wplacilam 900 zlotych w znaczkach skarbowych i dostalam termin na 18-go kwietnia. W miedzyczasie beda poszukiwac mojego bylego malzonka, aby zadac mu kilka pytan. Good luck to them!
      Remont mojego mieszkania dobiegl konca po 5 miesiacach a wiec to plus.
      Internet zostal podlaczony po 2 miesiacach, a wiec to nastepny plus. Moje rzeczy z Kanady dotarly i tylko 2 box'y zaginely, a wiec to tez pozytywnie.
      Zdrowie dopisuje(a poza tym zapobiegliwie przywiozlam pol walizki lekow z Kanady), Miauzee i Frodo(moje koty kanadyjskie) przystosowaly sie bardzo dobrze do nowych warunkow, wiec to tez bardzo dobrze. A reszta zalezy ode mnie:kino, teatr,ksiazki...Aby do wiosny!

      Usuń
  5. Na Koszykowej jest księgarnia z obniżonymi cenami, a od siebie polecam "shirley Valentine" w Teatrze Polonia. Wiosna już bliżej niż dalej, czyli "git majonez" cytując klasyka.

    OdpowiedzUsuń
  6. A ja Tobie polecam "Nasza klase" w Teatrze na Woli( jesli jej jeszcze nie widziales) , z lektur "Dziennik" Sandora Marai'a i "Milosza" Andrzeja Franaszka. A z filmow "PINA" jesli moge...

    OdpowiedzUsuń