niedziela, 27 czerwca 2010

Poczucie humoru na wagę złota

Wróciłem do Polski pod koniec kwietnia 2006 roku. Większość ludzi mnie pyta: czy było warto?
Mam problem ze słowem warto. Emocjonalnie (Rodzice, wspomnienia) zdecydowanie tak. Pod każdym innym względem - możliwości znalezienia godnej pracy, opieki zdrowotnej, kontaktu z urzędnikami państwowymi, jakości towarów spożywczych i użytkowych, obsługi, stanu dróg, ulic, poziomu czystości, kultury osobistej ludzi w masowych miejscach publicznych, poczucia bezpieczeństwa i ogólnie panującej w kraju biedy - zdecydowanie warto nie było. Nie znaczy to jednak, że w tym (uwaga!) syfiastym burdelu panuje bezustanna rozpacz. Wprost przeciwnie - chyba nigdy nigdzie się tak nie uśmiałem, jak tutaj.
Uważam tylko, że o ile np. w Szwajcarii można żyć bez poczucia humoru wygodnie i z zadowoleniem, o tyle w Polsce jest to niemożliwe.

sobota, 26 czerwca 2010

5 kg tłuszczu za dużo

Niemęsko to zabrzmi, ale utyłem i muszę schudnąć. Nie mieszczę się bowiem w dawne "wykwintne" przyodziewki, obecnie konieczne do "salonowej" pracy. Rozpaskudziłem się. Łaziłem w wygodnych spodniach, szerokich bluzach, obżerałem się słodkimi bułeczkami (o innych pustych kaloriach nie wspominając) i teraz wstyd się ludziom na oczy pokazać. Wszystko mi się wpija, buty uwierają, a około 15:00 mam ochotę chrapnąć pod jabłonką.

Mam dokładnie 5 kilogramów za dużo i mimo starań, waga ani drgnie. Problem nie leży w ilości, ale w jakości. Gdybym jadł twarożek, jajka, pomidory, sałatę, pierś kurczaka, i temu podobne, to byłbym gibki jak gazel (?). Trzeba będzie na jakiś taniec z gwiazdami (tyle że bez gwiazd) się zapisać. Ciężkie jest życie łasucha lubiącego wszystko co słodkie i/lub mączne.

Każdego dnia jest mi w pracy łatwiej o jakiś maleńki milimetr. Jeśli przetrzymam ( a oni ze mną) 6 miesięcy, to mam szansę stać się super-duper profesjonalistą. Trzeba tylko wytrwale zap..... i nie dać się wciągnąć w personalne intrygi. Do zrobienia, ale przy dużym wysiłku.
Czas pokaże.

Cholera, zgłodniałem... W kuchni mam świeżutkie jagodzianki. Jutro tylko woda i ryż, słowo ;)

sobota, 5 czerwca 2010

Gafa

Zażartowałem sobie w obecności kolegów z pracy z "ważnej osoby" i prawdopodobnie wylecę na zbity pysk. "Życzliwi" przeobrazili żart na "serio" i roznieśli łańcuszkiem wedle zasady "podaj dalej".
Mireille oświadczyła mi w piątek, że się na mnie zawiodła i że "to wielka szkoda". Na moje stanowisko czyha parę osób, a jedna bardzo szczególnie. To właśnie ONA postanowiła wykorzystać moją nieopatrzną gafę i zrobić z niej skandaliczną aferę. Okazuje się, że jest to instytucja, w której każde twoje głośno wypowiedziane słowo, może obrócić się przeciw tobie. Trudno. Gafy się zdarzają. Jeśli "coś takiego" ma być powodem utraty pracy, to znaczy, że nie jest to miejsce dla mnie. W przyszłym tygodniu się okaże. Nie ma to jak gniazdo żmij pozbawionych poczucia humoru i dystansu do siebie. Raj.