wtorek, 24 lutego 2009

Ameryka, moja miłość

W sierpniu 2008 odwiedziłam na krótko Stany Zjednoczone, po 15 latach nieobecności. Miałam lekką huśtawkę emocjonalną, bo tak się składa, że Stany Zjednoczone są moją wielką miłością. Siedziałam tam kiedyś 8 lat, próbując bezskutecznie uregulować formalnie swoją sytuację. Nie udało się, bo prawdopodobnie nie było mi to pisane. Intelektualnie pogodziłam się z tym od dawna, emocjonalnie niestety jeszcze nie.

Ta ostatnia wizyta była pełna wrażeń, bo wiązała się przede wszystkim ze spotkaniem z moją przyjaciółką z lat szkolnych i poznaniem jej ostatniego (mam nadzieję) męża, nowego domu, wyjazdem do Nowego Jorku, jedzeniem Sushi, obejrzeniem rewelacyjnego spektaklu na Broadway'u (Gypsy z Patti LuPone w roli głównej!!!) oraz tygodniowym pobytem na Isleboro w Maine.

Wszystko było super, bo a) przyjaciółka pięknieje i emanuje energią, mimo nieubłaganych skutków przemijającego czasu, b) mąż okazał się bardzo fajny, bo przemiły i obdarzony olbrzymim poczuciem humoru, c) dom jest położony w oazie spokoju i bezpieczeństwa (posiadłość przyciąga jak magnes, nie zawsze przez gospodarzy mile widziane stada saren), d) Broadway jest dla mnie magicznym miejscem, e) Isleboro to wyspa z krainy marzeń, gdzie gra światła pomiędzy morzem i niebem jest spektaklem samym w sobie, a nocna kaskada migocących gwiazd na niebie stwarza nastrój podroży kosmicznej we wszechświecie. Do tego wszystkiego zajadaliśmy skorupiaki gotowane w białym winie, które sami zbieraliśmy w morzu, a homary (które zdarzało mi się jadać bardzo rzadko) usatysfakcjonowałyby chyba w pełni samego Brillat-Savarin.
Moja przyjaciółka świętowała swoje urodziny i tego wieczora zapaliliśmy na kamienistej plaży olbrzymie ognisko. Był bourbonik, cygarka, pluskanie wody, rześkie wrześniowe powietrze i strzelające iskierki palącego się drewna.

Nie jestem naiwnym głupkiem i wiem doskonale, że wszystko ma swoją cenę. Moi przyjaciele pracują dużo i ciężko każdego dnia, i nawet jeśli zajmują zawodowo prestiżowe stanowiska, nie są odgrodzeni parasolem ochronnym od codziennych, ludzkich trudności. Mają szczęście żyć w pięknym i generalnie mądrze zorganizowanym kraju, ale nawet Barack Obama (jakże im zazdroszczę takiego Prezydenta) nie ochroni ich przed kryzysem i trudnymi problemami.

Ja kocham Amerykę bezwarunkowo. Sama pracowałam tam jako niania, a jak trzeba było, to sprzątałam i ścinałam trawę. Nie miałam do czynienia z amerykańską Polonią ponieważ mój małżonek nie był Polakiem, a do tego nigdy nie nauczył się polskiego języka. Miałam okazję poznać lepiej amerykańskie obyczaje i mentalność, które bardzo mi przypadły do gustu, choć nie zawsze bezkrytycznie. Serce nie sługa. Pan Kazimierz Marcinkiewicz (nasz były pisowski premier) zakochał się bezgranicznie w Izabel (?). Ja zakochałam się w Ameryce. Nie potrafię patrzeć na nią obiektywnie, bo z góry jestem nastawiona na "tak". Niestety, była to miłość bez wzajemności i musiałam odejść. Trudne i bolesne przeżycie.

Teraz obserwuję ją sobie z daleka i jestem pełna nadziei i wiary, że poradzi sobie ze wszystkimi trudnościami i podniesie się jeszcze piękniejsza, silna i uzdrowiona. Ameryka, moja miłość.

8 komentarzy:

  1. Znam tą miłość bezwarunkową. Tyle że ja... miłuję Francję :)

    A co do Ameryki, to jasne, że się podniesie (jak zawsze)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czy nie powinno być "kosmitka" wobec tego?

    OdpowiedzUsuń
  3. Tego nie dowiemy się nigdy. To wirtualny kosmos, w którym wszystko jest możliwe :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajnie sie ten post czytalo... szczegolnie ze czytam to bedac w USA :-) Troche przezylas tu w USA... to czyc z Twoich wypowiedzi...

    USA sie podniesie, jestem tego pewien. Tylko pewnie bedzie to troche inny kraj. To zycie na kredyt troche sie zmieni. Napewno nie bedzie latwo.

    Jedno jestem pewien, zaden inny kraj nie bedzie nigdy mial tej "Amerykanskiej wolnosci." Mieszkajac tutaj, pewnie wiesz co mam na mysli (a moze nie :-)).

    OdpowiedzUsuń
  5. Staś, chyba rzeczywiście wiem, ale przyznam szczerze, że zawsze mam problem z celną interpretacją tego "co autor miał na myśli".

    OdpowiedzUsuń
  6. Po prostu, swoboda bycia soba i robienie co sie chce. Oczywiscie kazdy moze inaczej na to patrzec.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zgadzam się. Miło czytać, że są ludzie, którzy to rozumieją i doceniają. Natomiast u nas, marszałek Putra (PiS) zgolił wąsy (!) To ci nowina, co?:))

    OdpowiedzUsuń
  8. Wiele spraw tutaj "drive me crazy", ale ogolnie zgadzam sie z Anerykanami ktorzy bez zadnego zazenowania lubia powtarzac ze Ameryka jest najwspanialszym krajem na swiecie. Ten kompleks wielkosci nie staje im na przeszkodzie byc uprzejmymi, hojnymi oraz otwartymi i ufnymi dla innych i ich idei, a przede wszystim przyzwoitymi (no ogol -- oczywiscie wyjatki, takie jak Bush i Cheney, tez sie trafiaja).

    OdpowiedzUsuń