A każdy z nas inaczej je traktuje i bardzo różnie potrafi je rozwiązywać. I jeśli na całym świecie panuje obecnie kryzys gospodarczy, bezrobocie i problem opieki zdrowotnej, to standard życia dotyczący obywateli tzw. najuboższych, bardzo się między krajami różni. Te różnice są prawdopodobnie dużo głębsze w rzeczywistości od teoretycznie przedstawianych przez międzynarodowe statystyki.
Bieda i brak jakichkolwiek perspektyw na godne życie najczęściej mobilizują ludzi do opuszczenia ojczystych stron i poszukiwania swojego miejsca na obczyźnie. Problematyka ludzkich migracji jest niezwykle wiekowa i geograficznie szeroka. Nie zamierzam się w nią zagłębiać, zostawiam to specjalistom.
Chcę jedynie podkreślić kompleksowość indywidualnych potrzeb i motywacji, które napędzają, nas ludzi, do takich lub innych decyzji, działań i zachowań. Dla (1) jednych najważniejsze będą tradycyjne potrawy spożywane w rodzinnej atmosferze, znajome strony, obyczaje, przyjaciele z lat szkolnych, religia. Oni nigdy nie poczują się dobrze na obczyźnie. Wyjadą, ewentualnie, na emigrację zarobkową, na konkretny okres czasu i będą tam nieszczęśliwi i sfrustrowani, aż do powrotu. Ich motto: pracują, oszczędzają i wzbogaceni, wracają, bo tylko o to im chodzi.
Są tacy (2), którzy nigdy nie czują się dobrze "u siebie" i przy pierwszej lepszej okazji opuszczają zniecierpliwieni swoje rodzinne strony, w poszukiwaniu własnego miejsca.
Wszyscy (3), którzy w swoim ojczystym mieście lub kraju nie mają możliwości rozwinięcia swoich ambicji zawodowych i niekoniecznie z radością, ale jednak decydują się na emigrację, bo jest ona dla nich jedyną szansą na dalszą naukę lub rozwój zawodowy. Im kibicuję najmocniej i życzę jak najlepszych osiągnięć.
Sama zaliczam się do tych drugich i wyjechałam z Polski z przekonaniem, że już nigdy tu nie wrócę na stałe. Wróciłam, bo nie stać mnie było na sprowadzenie rodziców do siebie i zapewnienie im takiego życia, do jakiego przywykli w Polsce. Mnie żyje się tu bardzo kiepsko i podziwiam tych wszystkich, którzy doskonale potrafią w tej polskiej rzeczywistości wygodnie egzystować.
Czy ktoś z Was znalazł się w podobnej sytuacji?
Problem starzejących się rodziców dotyczy zapewne wielu polskich emigrantów mojego pokolenia. Na przełomie lat 70 i 80 wyjechały w świat tysiące obywateli bloku komunistycznej Europy. Szukam ich śladów, bo chcę się dowiedzieć, jak sobie radzą i co z nimi teraz jest?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Wiesz co...w 2008 roku wróciłem do PL po kilku latach w UK. Niezapomniany czas beztroski, ale takiej ekonomicznej, wolnośći, możliwości, innej kultury, wielkich miast ..kręciło mnie to i kręci do tej pory. Coś jednak w środku mówiło wróc, sprawdź.. wróciłem sprawdziłem...okazało się, że była to najlepsza decyzja w życiu..kiedyś już Tobie o tym pisałem, ale chce dodać, że w tym wszystkim są jednak potrzebne zbiegi okoliczności, szczęście i pewnie jeszcze kilka rzeczy które są poza nami. Zyczę Tobie tego szczęścia..czy tu czy w Kanadzie - gdziekolwiek !! pozdrawiam
OdpowiedzUsuńDziękuję za życzliwe słowa. Pisałeś już wcześniej, wiem i teraz często o tym myślę. Od dawna analizuję okres od mojego powrotu do Polski i staram się podsumować popełnione błędy.
OdpowiedzUsuńTo o czym piszesz jest chyba esencją życia. Mnie brak zapewne ducha pokory. Spróbuję nad tym popracować. Niech Ci się wszystko układa jak najlepiej. Serdeczności.
Hej!
OdpowiedzUsuńSam temat jest bardzo ciekawy. Ale najpierw Ci życzenia złożę bo dziś Bo ze Narodzenie dzień drugi.
Wszystkiego najlepszego na Boże Narodzenie i Nowy 2013 rok!
Najwięcej zdrowia życzę.
U mnie większa część rodziny wyjechała dawno na Zachód. Dobrze się tam ustawili pracując, ucząc się, zakładając rodziny. USA, Kanada, Italia, Anglia.
Ja nie wyjechałem. A szkoda. Bo teraz już za późno. Ale moja mama ma 87 lat i ja Jej pomagam. Tak strzejacy się rodzice potrzebują opieki. A drugiej strony wrócić. Do czego, co tu robić?
Ciekawy temat.
Zapraszam
Vojtek
Dzięki za życzenia, które odwzajemniam.
UsuńTemat jest bardzo przyziemny, ale trudny i na ogół niewesoły. Ja i tak mam dużo szczęścia, bo oboje rodzice są jeszcze sprawni pod każdym względem. I za to jestem wdzięczna.
Szukasz tych emigrantow z lat 70,80tych. To ja, juz sie troche znamy:)
OdpowiedzUsuńTemat trudny, ale to nie znaczy, ze omijanie go rozwiaze, lub zmieni, na pewno nie.
Widzisz ja mysle, ze emigrantem trzeba byc gdzies w srodku siebie, we wlasniej duszy, bo jak sie tego nie ma to naprawde jest ciezko.
Ja chyba mam, potrafilam dokonac tej zimnej (dla innych) kalkulacji, dla mnie to byl prosty, realny rachunek przyczyn i skutkow.
Mam dwoch braci, wiec rodzice nie zostali w Polsce sami (obecnie juz oboje nie zyja) i to na pewno jest jakis komfort, nie musialam o tym myslec i martwic sie. Wystarczylo na wszystko wyslac pieniadze.
Czy tacy jak ja nie maja serca? nie maja poczucia wiezi rodzinnej? Nie wiem, moze faktycznie mam to poczucie bardzo slabe.
Ale z drugiej strony wiem, ze nawet jak dorosle dzieci sa na miejscu to tez nie zawsze moga/maja mozliwosc zadbac o starzejacych sie rodzicow. Najczesciej starosc rodzicow spada na nas w tym czasie kiedy sami jeszcze musimy pracowac, lub posiadamy jeszcze wlasne dzieci, ktore nie sa jeszcze na swoim, albo sa, ale majac wlasne male dzieci oczekuja naszego wsparcia i pomocy (niejednokrotnie rowniez finansowej). To wszystko nie jest takie proste i niestety nie da sie rozwiazac przez sama obecnosc w tym samym kraju.
Kazda taka sytuacja jest bardzo indywidualna i kazdy inaczej podchodzi do tego problemu. Sa tacy co potrafia, a sa tacy ktorzy nawet jak podejma jakas decyzje to jej konsekwencje beda ich dreczyc az do wlasnej smierci.
Ja po prostu zamknelam za soba tamten rodzial zycia i weszlam w nowy, bez wyrzutow sumienia, bez gdybania "co by bylo gdyby" i wszystko co sie stalo w miedzyczasie uwazam, ze jest mniej lub wiecej przewidywalna konsekwencja mojej decyzji. Collateral damage.
Zycze powodzenia i pamietaj nigdy nie jest za pozno, dopoki zyjemy:))
Dziękuję za ciekawy komentarz, Stardust. Myślę, że Twoje podejście do tzw. życia jest bardzo zdrowe i konsekwentne. Popieram. Problem w tym, że nie wystarczy kiwnąć głową na znak aprobaty, a szkoda. Byłoby mi pewnie łatwiej wytrwać, gdybym tylko przysyłała pieniądze (bardzo istotne!), ale nie przyjeżdżała, nie żegnała się za każdym razem z nożem w sercu i nie widziała dwóch pogarbionych sylwetek, machających rozpaczliwie zza lotniskowej szyby na znak pożegnania: "szczęśliwego lotu, córeczko". Oni mnie o nic nie prosili. To ja nie wytrzymałam tych rozstań i każdorazowego "dochodzenia do siebie" po powrocie do domu. Pękłam. Miałam nadzieję, że docierające do mnie z mediów zachwyty na temat rozwoju i zmian w Polsce zawierają na tyle prawdy, że uda mi się tutaj zarobić na siebie do czasu emerytury, a wolny czas poświęcić dla Rodziców. I to po części się spełniło ;)
UsuńNie wiem dlaczego nie chce mi sie otworzyc okno odpowiedzi, trudno, pociagne tutaj.
OdpowiedzUsuńZgadzam sie absolutnie, ze czeste wizyty pogarszaja stan psychiczny (chyba po obu stronach) i prowadza do wiekszych rozterek.
I prawda jest, ze moje wizyty byly bardzo sporadyczne.
Ale na to zlozylo sie kilka roznych elementow calej skladanki.
Po pierwsze, 3.5 miesiaca po moim tutaj osiedleniu zmarl po 10 dniach choroby moj Ojciec. Teoretycznie moglam pojechac na pogrzeb na tzw. bialym paszporcie, tyle tylko, ze praktycznie nie mielismy na to pieniedzy. Skonczylo sie na tym, ze przewisialam na telefonie, ktory w sumie kosztowal pewnie tyle co bilet, ale jakos mniej sie to czulo.
Smierc Ojca na pewno otworzyla mi oczy jeszcze bardziej i utwierdzila w przekonaniu, ze niestety krag spraw, na ktore mam wplyw jest bardzo ograniczony. A wszysto co jest poza tym kregiem niestety musze w ciemno zaakceptowac.
I tak sie po prostu ustawilam psychicznie, na akceptacje.
Druga rzecz, to po 3 latach pobytu rozpadlo sie moje drugie malzenstwo. Zostalam znow sama z Juniorem, ktory wtedy mial tylko 11 lat.
Czeste odwiedziny w tej sytuacji sa po prostu nierealne, wyjazd z dzieckiem to za wysokie koszty, a wyjazd samej nie wchodzi w rachube, bo przeciez nie zostawie nastolatka nawet na tydzien samego.
Dlatego tez w mojej sytuacji wysylanie pieniedzy, czeste rozmowy zalatwialy sprawe. No i jak pisalam, Mama nie byla sama, bo bylo tam dwoch braci, ich rodziny, wnuki. Nie musiala byc na lasce dalekich krewnych czy tez obcych ludzi.
Twoja sytuacja jest zupelnie inna, domyslam sie, ze jestes jedynym dzieckiem swoich Rodzicow, a to zmienia obraz diametralnie.
Jeszcze raz dziękuję Ci za komentarz
UsuńTak jak to wynika z wielu poprzednich komentarzy, kazda sytuacja jest unikalna i chyba nie jest mozliwe znalezienie nawet wspolnego trendu...mamy inne wartosci, sytuacje rodzinne i materialne, nawet odleglosci do kraju sa rozne i to tez odgrywa role. Czesto, w momencie podejmowania decyzji o emigracji, szczegolnie w bardzo mlodym wieku, kwestia pozniejszych zobowiazan wobec rodziny nie jest brana pod uwage...dopiero rzeczywistosc, w miare uplywu czasu, zmusza do nowych rozwiazan. Nie podoba mi sie ogolne podsumowanie pt. "Wysylaja pieniadze bo moga,a wiec funduja sobie rozgrzeszenie sumienia". Jako ktos w tej wlasnie sytuacji nawet nie mialam szansy na rozmyslaniu o mozliwosci powrotu: przeciez wielu z nas jest rozdartych miedzy droga dla nas najblizsza rodzina tam (np. rodzicami) a rownie wazna tu (np mezem i dziecmi). Nie ma mozliwosci spakowania meza cudzoziemca i dzieci urodzonych/wychowanych tutaj aby moc byc z rodzicam i uniknac tego rozdarcia. Musimy sie z tym meczyc i owszem: jezeli mozemy finansowo pomagac to jak najbardziej, przeciez to jest niezmiernie istotne i moze powodowac olbrzymia roznice w komforcie tych starych/chorych rodzicow. Takze, jest to jakas rekompensata dla rodzenstwa -- w koncu malo ze nas tam nie ma, to niech finansowa odpowiedzialnosc, oprocz tej osobistej, rowniez na nich spoczywa? Mozemy tez poswiecac czas/wydatki ktore sa zwiazane z wizytami w kraju...jest dla mnie sprawa oczywista ze odkad moja mama zachorowala, nie bede inwestowac w podroze do Afryki itd, tylko bede jezdzila do Polski aby wspomoc ja i siostre. Nie wydaje natomiast sadow co do tego jak inni radza sobie w tych sytuacjach, bo nie jest mozliwe przykladanie tej samej marki do wszystkich historii. Jak na to nie patrzec, emigracja jest skomplikowana i czesto bolesna...stwierdzam to na podstawie drugiej generacji emigrantow w rodzinie, swoja w to wlaczajac.
OdpowiedzUsuńNapisałaś:
Usuń"Nie podoba mi sie ogolne podsumowanie pt. "Wysylaja pieniadze bo moga,a wiec funduja sobie rozgrzeszenie sumienia".
Czy naprawdę takie jest "ogólne podsumowanie" tego postu? Absolutnie tak nie uważam. Napisałam jedynie o czymś, co jest dla mnie niezwykle trudne i bolesne i miałam nadzieję, że ktoś zdecyduje się ze mną podzielić swoimi doświadczeniami. Do czego mi to potrzebne? Bo czuję się z tym "brzemieniem" bardzo samotna i czasem panikuję i myślałam, że przy pomocy bloga, nawiążę kontakt z innymi osobami, znajdującymi się w podobnej sytuacji.
Masz jednak rację, podobnie jak Stardust, że każda sytuacja jest inna, dlatego nie chodzi tu o jakiekolwiek podsumowanie. Ja nie miałam męża i dzieci w momencie decyzji o powrocie. Co by było, gdybym miała swoją rodzinę na emigracji? Nie wiem. Wiem natomiast, że kwestia finansowa jest bardzo istotna i jeśli (na Twoim przykładzie) ktoś ma rodzeństwo w ojczyźnie, które przejmuje wszelkie obowiązki związane z rodzicami, to wsparcie ich finansowo uważam za obowiązek. Tu jednak nie chodzi o Ciebie konkretnie, bo znam Cię prywatnie i wiem, że robisz ze swojej strony co możesz. Nie chodzi również o to, aby oceniać tych wszystkich, którzy zajęci własnymi sprawami, nie poczuwają się do niczego, bo np. nie odczuwają takiej potrzeby. To jest problem natury moralnej i nie czuję się powołana do ferowania wyroków. Miałam jedynie nadzieję, że wywołując obecną dyskusję, dowiem się czegoś od innych ludzi i że ich doświadczenia pomogą trochę mnie.
W każdym razie, bardzo dziękuję za Twój komentarz, bo ludzie raczej nie lubią o tym pisać.
Chociaż reprezentuję trochę młodszą generację emigrantów (współczesna emigracja) to temat nie jest mi obcy. Może nie powinienem się nad tym jeszcze zastanawiać ale jednak już myślę. Nasi rodzice przekroczyli juz 60-tkę. Moja żona jest jedynaczką, a ja mam tylko jedną siostrę, która tez wyjechała z Polski.
OdpowiedzUsuńNa dodatek nasi rodzice wyraźnie cierpią, że nie mają częstego kontaktu z małą wnuczką, a ze strony ojca mojej żony pojawiają sie naciski (w różnej formie) żebyśmy wrócili i z nimi zamieszkali.
Tak sobie myślę, że za parę lat, kiedy rodzice nowej fali emigrantów staną się niedołężni, powstanie w Polsce dużo instytucji, domów opieki, spokojnej starości, gdzie większość z nich znajdzie miejsce. Dzieci będą słały pieniądze. Ale czy to jest do przełknięcia??
No i kwestia kontaktu dzieci z babcią, dziadkiem - to tez problem, każdy by chciał mieć blisko do babci.
Myślę jednak, że to wszystko można rozwiązać, a nade wszystko poczekać, co życie przyniesie. Jak już ktos wyżej słusznie zauważył - wiele rzeczy od nas nie zależy.
Drogi Pistacjowy Kosmito, czy wyobrażasz sobie siebie znów przeżywajacą te wszystkie dramaty związane z pozostawieniem rodziców?
Tymbardziej, że oni są coraz starsi? Czy w Polsce jest aż tak źle, że trzeba się decydować na taki dramatyczny krok jak ponowny wyjazd? A może to kwestia dokonania kilku zmian tam na miejscu?
Wspominałaś o przeprowadzce do Trójmiasta. A może jakieś inne spokojniejsze miejsce? Może niewiele potrzeba żeby zwiększyć Wasz komfort? Warszawa jest paskudna, anonimowa, do tego nieprzyjazna starszym ludziom. Może podjęcie radykalnej decyzji i przeniesienie sie w jakiś uroczy, spokojny zakątek w Polsce odmieniło by Wasze życie?
Zdecydowanie opuszczenie Warszawy będzie pierwszym krokiem do ulepszenia naszej jakości życia. Mieszkania są już wystawione na sprzedaż od roku, czekamy na nabywców. Po pierwszej sprzedaży zamierzamy kupić: a) bliźniaka z ogrodem dla całej trójki b)dwa osobne mieszkania
UsuńW wypadku mieszkań bierzemy pod uwagę stare budownictwo w Gdańsku, natomiast w wypadku domku - okolice Trójmiasta typu Banino, Bojano, Pępowo, Koleczkowo itd lub wręcz dalsze okolice Szwajcarii Kaszubskiej (jest tam pięknie). Moi Rodzice nie chcą mieszkać w tzw. totalnej izolacji od miasta w centrum dzikiej natury, ze strachu przed odległością od przyzwoitego (???) szpitala i lekarzy. Kompromisem jest zatem okolica Trójmiasta. Wszyscy kochamy Sopot i Gdańsk (poza sezonem) oraz Hel (można będzie sobie robić wycieczki). Może się uda? Może będzie lepiej? Ja bardzo lubię majsterkowanie, ścinanie trawy, odgarnianie śniegu (robiłam to). Marzy mi się miejsce w okolicach lasu iglastego, suche tereny, ten specyficzny zapach po deszczu. Jeśli się uda, może przestanę marzyć o Stanach i Karolinie Południowej? Wydaje mi się, że będzie mi łatwiej pomóc Rodzicom w codziennych sprawach domowych, a oni będą mieli gdzie wyjść na codzienny spacer, nie mówiąc o drzemce w ogródku w letnie popołudnie... Trzymaj kciuki, Łukasz. Dzięki za komentarz i pozdrowienia dla Agnieszki i Waszej Maleńkiej.
Na razie n ie wyobrazam sobie powrotu do Polski, kto wie co bedzie za pare lat... ciezko mi to sobie wyobrazic, bo wystarcza mi 3-4 tygodnie w Polsce a wszystko rysuje mi sie w czarnych kolorach ;)
OdpowiedzUsuńTo chyba zależy w dużej mierze od stopnia determinacji i przygotowania do takiego powrotu. Oprócz banalnego faktu, że każda sytuacja jest inna, trzeba mieć bardzo wyrazisty powód (1) oraz racjonalny plan (2) + kilka planów awaryjnych :))
Usuń