sobota, 26 stycznia 2013

Zbieg okoliczności

Gdy przyjechałam do Polski w połowie 2006 roku, natychmiast zgłosiłam się do pracy jako wolontariusz. Atmosfera wśród pracowników była napięta i niesympatyczna, a gdy mój zwierzchnik obraził mnie dotkliwie na oczach pozostałych kolegów, zabrałam się i poszukałam sobie innego miejsca. Tyle, że 14 dni po moim odejściu, na sąsiedni oddział wparowali zamaskowani agenci i rozpoczął się jeden z najbardziej spektakularnych skandali z udziałem CBA. Dla zwolenników afer spiskowych, pozostaję pewnie do dziś "podejrzaną postacią", bo niby " tak nagle przyjechała ze Szwajcarii i równie nagle znikła", he he.

Mój  naiwny wolontariat spotykał się jedynie ze zdziwieniem i niedowierzaniem, dlatego nie mając sensownego zajęcia, postanowiłam zapisać się na studia doktoranckie w SWPS. Złożyłam dokumenty, wpłaciłam 150,- pln i czekałam cierpliwie na egzamin kwalifikacyjny, którego termin ogłoszony był w internecie. Trzy dni przed wyznaczoną datą, zadzwoniłam do sekretariatu w celu uzyskania dodatkowych informacji i dowiedziałam się, że mój pisemny egzamin właśnie trwa. Najzwyczajniej w świecie przyspieszono termin, ogłaszając to .... na drzwiach sekretariatu.

Kilka tygodni później, czekałam w kawiarni  Rozdroże na osobę, której nie znałam osobiście, ale którą mi polecono poprzez koligacje rodzinne. Osoba miała mnie wesprzeć w nawiązaniu zawodowych kontaktów.

Siedziałam przy stoliku pełna niepokoju i prawie każdy nowo przybyły pasował mi do przekazanego telefonicznie rysopisu. Kiedy pojawiła się w końcu pani Iwona Łepkowska (serialowa scenarzystka), byłam skłonna podejść i desperacko poprosić ją o jakąkolwiek pracę, nawet na planie (sic!)

Po godzinie wyglądania na wszystkie strony, wróciłam do domu. I tam dostałam wiadomość, że mój "promotor" miał wypadek samochodowy (pękła na drodze opona). Na szczęście nic się poważnego nie stało, ale zawiesiliśmy chwilowo nasze spotkanie. Po jakimś czasie dowiedziałam się, że nagle zmarł.

Brak zatrudnienia zaczynał już solidnie wpływać negatywnie na moje samopoczucie. Zgromadzone oszczędności topniały z dnia na dzień i ze strachu przed totalną nędzą postanowiłam zainwestować. Przez rok szukałam małego mieszkania na Wybrzeżu, ale ceny były wysokie i mogłam sobie jedynie pozwolić na tzw. szarą płytę z lat 60-70. Nie podobało mi się. W rezultacie znalazłam "samo cudo", ale 60 km od Warszawy. Miało być ukończone po dwóch latach. Wymyśliłam, że tam się przeprowadzę, a warszawskie mieszkanie wynajmę lub sprzedam. Minęło 5 lat. Inwestycja jest ukończona w 85%, a deweloper ogłosił upadłość...

Co robić? Wracać na emigrację?

Wymyśliłam, że sprzedamy warszawskie mieszkanie i przeniesiemy się na prowincję do domku z ogródkiem. Rodzice pogrzeją się w letnim słońcu, a mnie będzie łatwiej zorganizować nasze wspólne gospodarstwo.

Jednak od roku ceny nieruchomości drastycznie spadły, a dobrych klientów jest bardzo niewielu. Kilka dni temu ktoś się zdeklarował, że jest zainteresowany i chce negocjować. Niestety w międzyczasie zwalił go wirus, a potem zaraz - wypadek samochodowy.

cdn.